Panuje powszechna opinia, iż recenzja płyty powinna ukazać się w momencie jej wydania. Mile widziany jest tekst napisany przed premierą albumu, gdy ten ma dopiero za kilka dni znaleźć swoje miejsce na półkach sklepów płytowych, a w rankingach sprzedaży poszybować jak najwyżej się da. Dla mnie upływający czas jest najlepszym weryfikatorem wartości muzycznego dzieła, pozwala na dogłębną analizę jego muzycznej i literackiej zawartości, popartą wielokrotnym wsłuchiwaniem się w każdą z zagranych przez zespół nut oraz nieustannym odkrywaniem kolejnych nałożonych na siebie dźwiękowych warstw. Te muzyczne płaszczyzny, będące esencją podanej przez artystę muzyki, decydują o jej wartości, walorach smakowych dzieła. Odkrywane powoli, pozwalają dostrzec to, czego tak naprawdę początkowo nie jesteśmy w stanie usłyszeć. Podczas przesłuchań nowej płyty ulubionego artysty bardzo często nasza muzyczna wrażliwość tarmoszona jest nawałnicą emocji, miotana sztormem przeciwstawnych odczuć, które spiętrzają się jak bałwany morskie. Zazwyczaj jesteśmy wtedy nieobiektywni. Finałem tej niekończącej się walki emocji jest często tekst wychwalający pod niebiosa opisywane dzieło lub bezsensowny paszkwil mający na celu jedynie emocjonalne wyżycie się na artyście i czytelnikach. Często jest to wyraz głębokich kompleksów i demonstracyjny pokaz swoich odmiennych opinii. Takie emocjonalne pisanie przynosi czasem zamierzony efekt i bywa atrakcyjne dla czytelnika.
Nie kryję, iż celowo zwlekałem z recenzją płyty „Ego”, będącej ósmym studyjnym albumem w dorobku czołowej polskiej artrockowej formacji Millenium. Każda z fonograficznych propozycji, która wyszła spod pióra Ryszarda Kramarskiego i jego kolegów z zespołu, wywołuje u mnie tak dużą ilość pozytywnych emocji, iż nie pozwalają mi one usiąść spokojnie za klawiaturą komputera, by napisać choćby kilka zdań na temat tych płyt. Upłynął prawie rok od wydania „Ego”, a ja nie wyraziłem swojej opinii na temat tego albumu. Potrzeba wypowiedzi na ten temat dała znać o sobie w mojej głowie właśnie teraz – jak lekki powiew wiosennego powietrza.
Zacznijmy od tego, że album „Ego” nic nie stracił na wartości przez ten rok od jego ukazania się. Wydaje mi się, iż jest zupełnie odwrotnie. „Ego” jest jak dobre wino oparte na bazie owoców, jakie dojrzewały w toskańskiej winnicy na jednym ze skąpanych słońcem południowych stoków. Dla Ryszarda Kramarskiego to bardzo osobisty album, będący spojrzeniem dorosłego człowieka, mającego określony stosunek do rzeczywistości, z którą przyszło mu się zmagać oraz zdrowe, zdystansowane spojrzenie na przebytą już życiową drogę. Przeglądając się jak w lustrze w libretcie „Ego” stwierdzam, że Ryszard napisał teksty o mnie i dla mnie. Mogę w nich odnaleźć siebie, co sprawia, że „Ego” jest mi jeszcze bliższe. Genialna interpretacja tekstów przez Łukasza Galla Gałęziowskiego sprawia, że trafiają w sam środek mej duszy. Warto podkreślić, iż Łukasz Gall to jeden z najlepszych polskich wokalistów, wyróżniający się niebanalną, przejrzystą, klarowną barwą głosu na tle wokalnego pustkowia w środowisku polskiego rocka. Gall śpiewa czysto, bez zbędnych kombinacji i udziwnień, precyzyjnie trafiając w każdy dźwięk. Muzyka na „Ego” jest równie dojrzała i przemyślana, będąca wynikiem dotychczasowych poszukiwań i wieloletnich doświadczeń zespołu.
„Ego” stawia zespół Millenium w zupełnie nowym, bardzo korzystnym świetle. Nie chcę stawiać tezy, że to nowy kierunek, nowy rozdział w twórczości zespołu. Muzyka na „Ego” moim zdaniem jest wynikiem niespotykanej już dziś tak często u twórców konsekwentnej pracy nad własnym oryginalnym i charakterystycznym stylem. Zawsze urzekały mnie w muzyce Millenium instrumenty klawiszowe. Kreowane przez Ryszarda brzmienia przeszywają mnie na wskroś. Pochody Hammondów zestawione z nowoczesnymi loopami i kurtyna monumentalnych dźwięków z ułożonymi na niej koronkowymi, perlistymi solówkami o brzmieniu minimooga są zaiste niebiańskiego pochodzenia. Dodać należy jeszcze całą plejadę barw pochodzenia melotronowego, wirtualne flety oraz krystalicznie czyste jak górska źródlana woda brzmienie fortepianu. Ryszard posiada sporą kolekcję instrumentów klawiszowych. Pozwalają mu one na wcielanie w życie przeróżnych aranżacji i kreowanie klimatów obfitujących we wszystkie odcienie i barwy, jakie tylko można sobie wyobrazić. Dbałość o każdy zagrany szczegół pozwala dotrzeć tej muzyce do najgłębszych zakamarków mojego muzycznego jestestwa. Jeśli dołożymy do tych niebywale wysmakowanych instrumentów klawiszowych gitarę Piotra Płonki, mamy obraz nietuzinkowej, nieszablonowej i niebanalnej muzyki. W każdej z sześciu kompozycji aż roi się od błyskotliwych dialogów gitary z instrumentami klawiszowymi. Piotr w moim odczuciu należy do elity polskich gitarzystów. Jego gra jest bardzo zrównoważona, bez niepotrzebnych ozdobników, popisów technicznych. To mistrzowskie, melodyjne, proste, ale jakże chwytające za serce granie. Z gitarą Piotra jest trochę tak jak z wokalem Łukasza. Trafia on dźwiękami w samo sedno bez zbędnego zbaczania z kursu. To taki jakby spadkobierca Davida Gilmoura na polskiej scenie progresywnej. Pikanterii brzmieniu Millenium dodaje sekcja rytmiczna w składzie: Krzysztof Wyrwa grający na gitarze basowej oraz za bębnami Tomasz Paśko.
Do płyty „Ego” Ryszard Kramarski zapragnął dodać innego kolorytu, wzbogacając go o pełen uroku żeński wokal Karoliny Leszko, dorzucił do tego żywe brzmienie trąbki Michała Bylicy, a także kilka saksofonowych solówek Darka Rybki. Te zabiegi wniosły dużą dawkę świeżości do brzmienia zespołu. Sprawiły, że stało się ono bardziej żywe i ciepłe. Ujmujące za serce solo na trąbce w utworze „Born In 67”, a także saksofonowy pochód w finale tej kompozycji są prawdziwą ozdobą tej płyty.
Warto podkreślić, że wszystko w tych kompozycjach jest starannie poukładane. Nie natrafimy na „Ego” na żadne, choćby śladowe przejawy przepychu, nie znajdziemy ani grama pustych artrockowych kalorii, od których aż roi się u zdecydowanej większości twórców tego gatunku, zwłaszcza w obszarze tzw. progmetalu. Każdy najdrobniejszy dźwięk, każda zagrana nuta ma tu swoje uzasadnione miejsce. Na „Ego” panuje porządek, harmonia oraz precyzja i równowaga. Kolejnym niewątpliwym walorem „Ego”, na który koniecznie trzeba zwrócić baczną uwagę, są kojące ucho melodie. Muzyka XXI wieku bez względu na gatunek przeżywa niespotykany dotąd kryzys melodii. Generalnie występuje jej brak, albo jest ona zbyt banalna, wręcz trywialna. Album „Ego” jest zaprzeczeniem tej sytuacji. Melodyjne, a jednocześnie nietuzinkowe kompozycje Millenium to bez wątpienia ogromna zaleta, jaka wyróżnia zespół na tle innych jemu podobnych.
Pragnę napisać o jeszcze jednej bardzo ważnej zalecie albumu „Ego” jak i całej twórczości zespołu. Ryszard Kramarski i reszta załogi są perfekcjonistami. Pomijając całą gamę opisywanych wcześniej przymiotów takich jak doskonałe teksty i kompozycje, trzeba przyznać, że „Ego” to dzieło skończone pod względem realizacyjnym. Znakomita jakość techniczna materiału sprawia, że wielokrotne słuchanie zamiast nużyć, wciąga słuchacza w tajemniczy świat muzyki Millenium bez cienia ochoty na jego opuszczenie. Brzmienie Millenium nie boli w przeciwieństwie do całej masy buczących, dudniących i świszczących produkcji, na które niestety natrafimy nawet w tak szlachetnym gatunku, jakim bez wątpienia jest rock progresywny. Przy okazji recenzji płyty „Puzzle” oraz koncertu w krakowskiej Rotundzie opisywałem świat Ryśka Kramarskiego, jego podejście do muzyki, zalety posiadania własnego studia nagrań i oficyny wydawniczej. Wszystkie te rzeczy zapewne dają ogromny komfort pracy, poczucie niezależności od innych i przekładają się bezpośrednio na efekt końcowy. Dokładając do tego wizjonerstwo i charyzmę Ryszarda, mamy namacalny rezultat jego pracy pod postacią starannie wydanych pod każdym względem płyt.
Twórca Millenium i Lynx Music jest postacią niezwykle kreatywną, potrafiącą dbać o własny wizerunek. Dlatego też poszedł on o krok dalej i swoją muzykę postanowił wydawać na wysokiej klasy 180-gramowych płytach winylowych. Album „Ego” ma swój odpowiednik pod postacią czarnego krążka. Ryszard dokonał zupełnie innego, bardziej przestrzennego i cieplejszego w odbiorze masteringu materiału. Nieznacznie przemiksował kompozycie, jednak nie straciły one nic ze swego blasku. Stało się chyba odwrotnie. Przy spełnieniu odpowiednich warunków sprzętowych longplay „Ego” jawi się jako niebywale ciepły materiał, doskonale grający całą gamą dolnych rejestrów, ze środkiem bardzo szerokim, stereofonią znacznie głębszą niż na CD oraz bardzo dyskretnie słyszalnymi tonami wysokimi. Na dodatek duża okładka, a nie jakiś digipack, który po pewnym czasie będzie wyglądał mało imponująco. Kiedyś marzeniem Ryszarda było wydać wszystkie płyty Millenium w digipackach. Obecnie pragnie, by albumy zespołu były wydane w płytach winylowych. Konsekwentnie do tego dąży. Na rynku są już cztery tytuły. „Ego” na płycie winylowej spokojnie zadowoli wybrednego słuchacza spragnionego dobrze przyrządzonej rockowej treści. Z dumą może stać obok winyli Yes czy Genesis bez najmniejszego choćby cienia wstydu.
Okazuje się, że po upływie roku od wydania materiału płyta przybiera na wartości, budząc wciąż wielkie pokłady emocji rozpościerających się w duszy całym wachlarzem swoich walorów, które czym starsze, tym bardziej okazałe i treściwe. Jeśli pragniecie wybrać się w głąb siebie, przeżyć podróż będącą spojrzeniem na rzeczywistość przez pryzmat trzeźwej i racjonalnej optyki ogarniającej przeszłość, to zasłońcie okna, zgaście światło i oddajcie się muzyce Millenium koniecznie odtwarzanej z czarnej płyty winylowej. Reszta jest już tylko kwestią waszej wrażliwości.