Vincent Leboeuf Gadreau's Isos - Loving On Standby

Artur Chachlowski

ImageGdy gitarzysta kanadyjskiej grupy Inner Odyssey (o wydanej dwa lata temu płycie „Have A Seat” pisaliśmy tutaj), Vincent Leboeuf Gadreau, zapowiadał swoją solową płytę, w internecie aż huczało, że szykuje się wydarzenie łączące w sobie cechy twórczości takich twórców, jak Steven Wilson, Mariusz Duda i Mikael Akerfeld. No i wreszcie z początkiem kwietnia ukazała się wydana pod szyldem Isos płyta zatytułowana „Loving On Standby”. Zawiera ona bardzo przyjemną muzykę, która z pewnością zachwyci wszystkich fanów Blackfield, lirycznego Opeth, Porcupine Tree, Riverside, a nawet… Pink Floyd. Ale nie tylko. Dodałbym do tego grona jeszcze Anathemę, The Pineapple Thief i Nosound.

Vincent jako muzyk grający, poza perkusją, na wszystkich instrumentach prezentuje się jako niezwykle utalentowany twórca potrafiący swoim klimatycznym graniem stymulować wyobraźnię odbiorcy. Co więcej, obdarzony jest on wyjątkowym, niesamowicie miłym dla ucha głosem, którym czaruje przez cały czas trwania płyty „Loving On Standby”. To bardzo nastrojowy album, po który szczególnie powinni sięgnąć miłośnicy „bosonogiego Stefka”, bo chyba to właśnie on stanowi największą inspirację dla naszego dzisiejszego bohatera.

Album rozpoczyna się od pinkfloydowskich gitar (rewelacyjne otwarcie w postaci pierwszej części utworu tytułowego obdarzonej podtytułem „I’ll Be Waiting”), a potem napięcie i emocje już tylko rosną. Vincent zabiera nas w magiczną muzyczną podróż pełną przepięknych dźwięków i przemiłych utworów („Number Two” to prawdziwa perełka, „Relapse” to pokaz dynamiki w iście jeżozwierzowym stylu, „The Last Words” jest wielowymiarową pieśnią będącą udanym zwieńczeniem udanej całości, a „Flicker Of Hope” to kilkadziesiąt sekund akustycznej instrumentalnej miniatury stanowiące ciekawy interwał łączący drugą część kompozycji tytułowej i wspomniane już nagranie „Number Two”), a także fascynujących brzmień i stylowych klimatów.

Przyjemny to album. Być może utrzymany nie do końca w ulubionym przeze stylu, ale w swoim gatunku i kategorii więcej niż przyzwoity. Komu podobały się dawno niesłyszane już jeżozwierzowe klimaty czy uduchowione nastroje rodem z Lunatic Soul, powinien go koniecznie posłuchać. Może to jeszcze nie poziom mistrzowski, ale niedaleko mu do niego. Jedno jest pewne: frajdy przy słuchaniu z pewnością nie zabraknie. 

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok