Bram Stoker - Cold Reading

Artur Chachlowski

ImageBram Stoker?... Nie nie, to nie zmartwychwstały autor najsłynniejszej powieści o wampirach nagrał album zatytułowany „Cold Reading”. Imię i nazwisko słynnego irlandzkiego pisarza, literackiego „ojca Draculi” przyjęli jako nazwę swojej grupy brytyjscy muzycy skupieni wokół keyboardzisty Tony Brondsona. Ale nie stało się to wcale niedawno. Czy nawet stosunkowo niedawno. Było to w… 1969 roku i z początkami grupy Bram Stoker wiąże się ciekawa historia. W pierwszym okresie działalności zespół ten często grywał koncerty w najsłynniejszych i najmodniejszych klubach ówczesnego Londynu, z legendarnym The Marquee na czele. W charakterze supportu towarzyszyła mu na londyńskich scenach inna, stawiająca wtedy swe pierwsze kroki, formacja. A była nią grupa… Queen. Z wczesnego okresu działalności zespołu Bram Stoker pozostała jedynie wydana w 1972 roku płyta długogrająca „Heavy Rock Spectacular”. Aż trudno uwierzyć, że musiały minąć 42 lata, by Bram Stoker wydał album nr 2. Ukazał się on 27 stycznia nakładem wytwórni Sunn Creative.

Grupa Bram Stoker AD 2014 to trio: Tony Brondson gra na instrumentach klawiszowych, Tony Lowe na gitarach i basie, a Will Hack to śpiewający perkusista. Płyta zatytułowana „Cold Reading” to 10 utworów i 55 minut muzyki. Jakiej? Od razu powiem i nie będzie w tym krzty przesady: słuchając tej płyty ma się wrażenie jakby słuchało się klasycznego Genesis, powiedzmy tak z okolic albumów „A Trick Of The Tail” i „Wind And Wuthering”. Wokalnie zaś Bram Stoker plasuje się gdzieś niedaleko The Moody Blues i The Alan Parsons Project. Wspomniany przeze mnie wokalista Will Hack obdarzony jest głosem, który jest wypadkową najlepszych cech Justina Haywarda i Erica Woolfsona. Mało tego, niektóre gitarowe solówki, a jest ich na „Cold Reading” naprawdę sporo, są jakby żywcem wyjęte spod ręki Steve’a Hacketta. Ale najważniejsze jest chyba to, że ciepły i zarazem „matematycznie precyzyjny” styl gry na instrumentach klawiszowych Tony Brondsona do złudzenia przypomina grę jego imiennika, Tony’ego Banksa. I to nie tylko z okresu tych dwóch wymienionych powyżej legendarnych albumów Genesis, ale w niektórych utworach przypomina on charakterystyczne wczesne brzmienie Genesis (najbardziej słyszalne jest to chyba w instrumentalnej kompozycji „Fingal’s Cave”. Ten sześciominutowy utwór to prawdziwy popis gry na Hammondzie i przykład wspaniałej interakcji oldschoolowo brzmiących syntezatorów z gitarowymi łamańcami). Zresztą praktycznie w każdym z 10 nagrań słychać to charakterystyczne, ciepłe, plastyczne, lekko swingujące i bardzo miłe uszom fana progresywnego rocka brzmienie.

Utwory na płycie nie są długie, rzadko przekraczają rozmiar 5 minut z sekundami (jest jeden wyjątek – „Chasing Red”, który trwa niewiele więcej niż 7 minut), stają się przez to łatwo przyswajalne. Nie ma tu dłużyzn, niepotrzebnych (progrockowi twórcy często o tym zapominają) i rozciągniętych do granic wytrzymałości popisów technicznych. Nie ma tu żadnego błądzenia po stylistycznych meandrach. Zamiast tego Bram Stoker proponuje nam bardzo dobrą, czystą, ambitną i wartościową odmianę progresywnego grania, które wiem, że spodoba się wytrawnym znawcom gatunku. Jestem pewien, że ta płyta może okazać się jedną z najprzyjemniejszych muzycznych niespodzianek 2014 roku. Wiem, że rok dopiero się zaczyna, ale wzorem lat ubiegłych właśnie na początku roku ukazują się płyty, które potem najdłużej pamiętamy… Kto wie, może i tak będzie i tym razem?

Nie chcę tu buńczucznie odtrąbić „powrotu ducha muzyki Genesis” czy „nawiązania do najlepszych tradycji gatunku”, ale uwierzcie mi: „Cold Reading” to album, którym warto się zainteresować. Jeżeli nie posłuchacie mojej rady, ominie Was niesamowicie przyjemna muzyczna przygoda.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!