Starcastle - Song Of Times

Artur Chachlowski

ImageNiezwykła to płyta. Nagrana prawie 30 lat po premierze poprzedniego albumu tej renomowanej amerykańskiej formacji. Przypomnijmy, zespół Starcastle powstał w miejscowości Champaign w stanie Illinois pod koniec lat 60-tych i do tej pory miał w swoim dorobku 4 albumy wydane przez CBS/Epic: „Starcastle” (1976), „Fountains Of Light” (1976), „Citadel” (1977) oraz „Real To Reel” (1978). Płyty zespołu rozeszły się w łącznym nakładzie ponad miliona egzemplarzy, a Starcastle koncertował wspólnie z tak znanymi artystami jak Aerosmith, Foreigner, Styx, Jethro Tull, Roxy Music, Rush, Kansas, ELO, Boston, Santana, Todd Rundgren, Peter Frampton, czy Ted Nugent. Zespół zaprzestał swojej działalności w połowie lat 80-tych i pewnie nikt już nie liczył na jego nowy album, tym bardziej, że trzy lata temu dotarła do nas wiadomość o śmierci basisty i głównego kompozytora grupy Starcastle w osobie Gary Stratera. Jak się okazuje pod jego okiem zespół pracował nad swoim nowym materiałem i pomimo przedwczesnej śmierci swojego kolegi reszta muzyków postanowiła dokończyć dzieła w postaci albumu „Song Of Times”. Płyta ta trafia teraz na rynek dzięki prężnie działającej wytwórni ProgRock Records. Co więcej, Starcastle wznawia swoją działalność koncertową i będzie główną gwiazdą rozpoczynającego się 27 kwietnia w Phoenixville festiwalu ROSFest’2007.

Album „Song Of Times” zawiera wyłącznie premierowy materiał nagrany w chicagowskim Pogo Studio. Jego lwia część zarejestrowana została jeszcze za życia Gary’ego Stratera. Jego partie słyszymy we wszystkich (za wyjątkiem dwóch) utworach. Towarzyszą mu oryginalni członkowie Starcastle, pamiętający złote czasy zespołu przełomu lat 70 i 80: Matt Stewart (g, v), Steve Tassler (dr, k), Herb Schildt (k), Steve Hagler (g, v) oraz wokalista Al Lewis. Nagrana przez nich płyta swoim stylem cofa nas w czasie o ćwierć wieku. Zawiera ona przepiękne partie instrumentalne utrzymane w charakterystycznym stylu amerykańskiego symfonicznego rocka. Partie wokalne powodują zaś, że zespół bardzo upodabnia się brzmieniowo do grupy Yes. Głos Ala Lewisa chwilami do złudzenia przypomina Jona Andersona. Najlepiej słychać to w przecudownej, pełnej wiosennego optymizmu balladzie „Song Of Times”. Przepiękny to utwór, w którym anielski wokal Ala lśni niczym prawdziwy klejnot. W całym programie tej płyty na próżno szukać choćby jednego słabszego nagrania, jakiejkolwiek chwili nudy, czy porcji nieudanej muzyki. Pod kątem kompozycyjnym „Song Of Times” to album wspaniały, a nawet – nie boję się tego słowa - wybitny. Wspaniale oddający klimat minionej muzycznej epoki i idealnie przy tym odwołujący się do najwspanialszych wzorców melodyjnej muzyki progresywnej lat 70-tych. Niewątpliwie znajdzie on swoich zwolenników wśród słuchaczy zakochanych w tamtych muzycznych czasach, a przede wszystkim pośród sympatyków grupy Yes, gdyż nie tylko głos, lecz także soczyste partie basu i gitary odwołują się do dokonań panów Andersona, Squire’a, Howe’a i spółki. Nawiązania te nie są jednak czymś namolnym i trudnym do zniesienia przy słuchaniu. Wręcz przeciwnie, zespół Starcastle gra swoją muzykę z prawdziwym wdziękiem, kreując niezwykłej urody atmosferę, jakiej na próżno szukać w większości współcześnie ukazujących się płyt prog rockowego gatunku autorstwa muzyków młodszego pokolenia.

Gdyby ktoś spytał mnie, który z utworów wypełniających album „Song Of Times” podoba mi się najbardziej, miałbym nie lada problem z odpowiedzią. I to nie dlatego, że poszczególne kompozycje są do siebie podobne i trudno wśród nich wynaleźć coś, co wyróżnia się na tle innych. Jest wręcz odwrotnie. Wprawdzie wszystkie nagrania utrzymane są w jednolitym stylu, ale czar niniejszej płyty polega na tym, że wszystkie części tej jednorodnej całości mają w sobie tyle uroku, tyle wdzięku i wykonane są na tak wysokim poziomie, że czynią ten album wydawnictwem o niecodziennej wręcz wartości.

Oprócz wspomnianej już przeze mnie tytułowej ballady bardzo podoba mi się utwór zatytułowany „Love Is The Only Place”, przebojowy „Master Machine”, najbardziej epicki w całym zestawie „Babylon”, a także doskonały „Children Believe”. Mam jednak świadomość, że wymieniając te właśnie tytuły robię krzywdę innym utworom pochodzącym z tej płyty. Dlatego też muszę to wyraźnie podkreślić, że także i nagraniom „Red Season”, „Islands”, „Faces Of Change” oraz „All For The Thunder” niczego nie brakuje i są one wszystkie doskonałym przykładem wspaniałej progresywnej muzyki utrzymanej w klimacie przełomu lat 70 i 80. Naprawdę piękna to płyta. Obiema rękami podpisuję się pod rekomendacją dla tego materiału. I polecam album „Song Of Times” przede wszystkim wrażliwym słuchaczom rozkochanym w krystalicznie czystej brzmieniowo stylistyce dobrej, amerykańskiej szkoły progresywnego rocka.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!