Na początek kilka ważnych faktów. Clay Withrow to muzyk mieszkający w miejscowości Norman w stanie Oklahoma, od młodości szkoli grę na wszystkich możliwych instrumentach, półtora roku temu wydał swój pierwszy krążek demo i choć nie wspomagali go na nim żadni inni artyści, firmował go nazwą „The Clay Withrow Band”. W lutym tego roku ukazała się jego pierwsza oficjalnie wydana płyta, którą już bez żadnego owijania w bawełnę, podpisuje on swoim imieniem i nazwiskiem. Album „Dissonance Rising” nagrany został w prywatnym studiu Claya, także oszczędna, acz nie pozbawiona artystycznego uroku książeczka towarzysząca temu wydawnictwu jest jego autorstwa. Widać więc, że Clay Withrow to wielki indywidualista i typowy „self made man”. Ale nic w tym dziwnego. Skoro obdarzony jest on tak wieloma talentami, z których potrafi doskonale zrobić użytek w pojedynkę, to niby czemu ma z nich nie korzystać? Słuchając płyty „Dissonance Rising” aż trudno uwierzyć, że wszystkie dźwięki zostały zagrane i zaśpiewane przez jednego człowieka. Pełna i dojrzała produkcja (oczywiście autorstwa samego Withrowa) sprawia, że słucha się tego albumu niczym dzieła jednoosobowej orkiestry. Proszę mi uwierzyć, że słyszałem wiele albumów firmowanych przez zespoły złożone z wielu muzyków, a nie miały one w sobie tej mocy, tej pełni brzmienia, a co najważniejsze takiej mnogości licznych bardzo fajnych pomysłów muzycznych, jak solowy krążek Withrowa. Zaskakująco dobra to płyta. Zawiera ona pewien liryczny, choć nie do końca dla mnie jasny temat przewodni. Mówi on o losach człowieka, którego rodzice przybyli do Stanów Zjednoczonych na początku XX wieku, a akcja opowieści doprowadzona jest do współczesności, a nawet, jak w utworze „Proxima Centauri”, wybiega w niedaleką przyszłość. Czyżby miała to być swoista autobiografia Claya?
Album „Dissonance Rising” wypełniony jest bardzo spójną muzyką. Jest ona dość mroczna, posiada w sobie pewną dozę tajemniczości i nastroju niesamowitości. Clay potrafi doskonale kreować ciekawą atmosferę, unosić słuchacza na skrzydłach dźwięków swoich kompozycji, zabierać go w podróż obejmującą dość rozległe horyzonty stylistyczne: od czystego prog rocka, poprzez melodyjny metal (pojawiające się od czasu do czasu ostre partie gitary robią spore wrażenie), po balladę, a nawet elementy rock opery. Proszę nie przerażać się tym szerokim spektrum wymienionych przeze mnie gatunków. Album „Dissonance Rising utrzymany jest w bardzo homogenicznym stylu, słucha się go doskonale od pierwszej do siedemdziesiątej minuty, a stylistycznie umieściłbym go w pobliżu produkcji spod znaku tak ostatnio popularnego artysty jak Root, czy amerykańskiej grupy Product, a instrumentalnie nawiązuje on też do dokonań Strangers On A Train. Sam głos Withrowa przypomina mi chwilami młodego Józefa Skrzeka.
Jeżeli ta stylistyczna referencja wydaje się Wam wystarczająca, to gorąco zachęcam do sięgnięcia po płytę „Dissonance Rising”. Nie wiem kto i kiedy będzie ją dystrybuować w Europie, nie mam pojęcia czy znajdziecie ją nawet w najlepszych sklepach muzycznych w Polsce, ale wiem jedno: naprawdę warto wejść w posiadanie tego albumu. Może bezpośredni kontakt z Clayem będzie najprostszym sposobem na zdobycie tej efektownej płyty? (