Iluvatar - From The Silence

Artur Chachlowski

ImageW czasach, gdy z różnych zakątków świata dopiero nieśmiało przedzierały się do nas albumy tak zwanych „młodych progresywnych” (mówię o początku lat 90.) amerykański Iluvatar wydawał się być jednym z najbardziej obiecujących grup neoprogresywnego rocka. Co?.. Ta nazwa Wam nic nie mówi? Nic dziwnego, kto dziś pamięta jeszcze nazwy grup, które w tamtym czasie nadawały ton temu gatunkowi? Chandelier, Deyss, Fancyfluid, Asgard, Iluvatar właśnie… Kto dzisiaj ich jeszcze pamięta? Czas obchodzi się w sposób nieubłagany z artystami, którzy przynajmniej od czasu do czasu nie przypominają się publiczności nowymi albumami. A milczenie grupy Iluvatar trwało równo 15 lat. W 1999 roku ukazała się trzecia studyjna płyta „A Story Two Days Wide” i nikt nie przypuszczał, że na długie lata będzie to ostatnie wydawnictwo tego zespołu. A przecież była to bardzo udana, dojrzała płyta, która – jako się rzekło – pozycjonowała Iluvatar wśród najbardziej obiecujących wykonawców neoprogresywnego gatunku. A przecież dwa poprzednie wydawnictwa: „Iluvatar” (1993) i „Children” (1995) wcale nie były gorsze. Tak, zespół Iluvatar nie nagrał słabej płyty, tym bardziej przykre było to, że rozwiązał się i zaniechał swojej działalności.

Na szczęście 10 czerwca nastąpił wielki come back. Tego dnia wytwórnia 10T Records wypuściła na rynek nowy album Iluvatara zatytułowany „From The Silence”. I w rzeczy samej, Amerykanie wynurzają się ze swoją muzyką z piętnastoletniej ciszy i robią to w wielkim stylu. Powracają w swoim, można tak powiedzieć, klasycznym składzie, gdyż są w nim obecni wszyscy najważniejsi członkowie grupy. Jest obdarzony charakterystycznym i łatwo rozpoznawalnym głosem Glenn McLaughlin, jest basista Dean Morekas, jest grający (świetnie!) na gitarach Dennis Mullin, jest też perkusista Chris Mack. Do składu powrócił nieobecny na trzeciej płycie keyboardzista Jim Rezek. Są wszyscy, którzy powinni być i dlatego nie ma nic dziwnego w fakcie, że „From The Silence” okazuje się być albumem nad wyraz udanym.

Na jego program składa się 11 kompozycji, które trwają łącznie 55 minut. Całość rozpoczyna się od niespełna minutowego instrumentalnego intro w postaci utworu tytułowego, z którego wyłania się pierwsza właściwa kompozycja na płycie – „Open The Door”. To, nomen omen, dobry opener, który nieźle wprowadza słuchacza w klimat całej płyty. Słychać tu mocne bębny, efektowne klawisze, ładny gitarowy riff i ten jedyny w swoim rodzaju śpiew McLaughlina. To zwięzły i zgrabny początek płyty zachęcający do dalszego uważnego słuchania. Tym bardziej, że zaraz po nim rozpoczyna się jedna z najlepszych kompozycji na płycie: „Resolution”. To już nieco bardziej rozbudowany utwór (7 minut z sekundami), w którym odzywają się wszystkie charakterystyczne dla Iluvatara elementy. Po wysłuchaniu tego nagrania wiemy, że stary, dobry Iluvatar powrócił na dobre. Zaraz po nim mamy trzyminutowy, z lekka zahaczający o karmazynowe klimaty, żart muzyczny w postaci utworu „Le Ungaire Moo-Moo”, a tuż po nim rozpoczyna się chyba najpiękniejsza kompozycja na tym albumie – „Across The Coals”. Bardzo spokojna, dostojna, rozwijająca się powoli, ale w efekcie będąca mocnym epickim kawałkiem świetnej muzyki, do którego chce się często wracać. I już do końca płyty mamy wciąż ten sam wysoki poziom, pojawiają się utwory krótsze („The Storm”, „Older Now”, „Favorite Son”), jak i nieco bardziej rozbudowane („Between”, „The Silence!”), Iluvatar umiejętnie żongluje nastrojami od semiakustycznego (jak w „Favorite Son”) i lirycznego („Older Now”) grania, aż po bardziej złożone struktury i odrobinę bardziej skomplikowane rozwiązania („The Silence!”), a nawet próby zmierzenia się z przebojem (chwytliwy refren w „The Storm”). I jest tak aż do samego końca, do ostatniego nagrania na płycie. I chyba tylko do tego finału mam pewne krytyczne uwagi. „Until”, bo to on kończy płytę, wydaje mi się zbyt nijaki, nie ma w sobie niezbędnego pompatycznego uderzenia. Jest mały i miałki i zupełnie niepasujący na koniec tego naprawdę niezłego albumu. Tym bardziej, że kończy się on niespodziewanie; po kilku sekundach ciszy mamy coś na kształt muzycznej klamry w postaci hidden tracka, który pasuje do końcowego numeru jak pięść do nosa. Ale cóż, to tylko taka drobna uwaga. Mogło być lepiej, ale w sumie nie jest źle. Dobrze, że Iluvatar powrócił. Miejmy nadzieję, że nie jest to jednorazowy wyskok, a początek powrotu do regularnej działalności. Bo choć jeszcze nie do końca zdążyłem się nacieszyć albumem „From The Silence”, to już teraz wiem, że na następny album tego zespołu wolałbym czekać, dajmy na to, dwa–trzy lata, niż kolejnych piętnaście…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!