I znów cztery lata przyszło nam czekać na nowe studyjne wydawnictwo grupy Anekdoten. I znów nowa płyta okazała się albumem jak na art rockowe standardy bardzo krótkim, trwa bowiem czterdzieści pięć minut. Czy jednakże znów okazała się - jak wszystkie poprzednie dzieła grupy - wydawnictwem udanym? Wymieniając z kilkoma osobami wrażenia po wnikliwych odsłuchach, dało się zauważyć, że A Time of Day wywołuje dość skrajne reakcje. Oczywiście nijak się to ma do szumu, jaki powstaje przy każdej nowej płycie Pain of Salvation ;). Niemniej jednak opinie o nowym studyjnym dziele Anekdoten wydają się mocno podzielone.
Wyraźne zdystansowanie się od kingcrimsonowskich inspiracji na poprzedniej płycie chyba nie pozostawiło złudzeń to do tego, że na nowym albumie nie ma co liczyć na powrót karmazynowych klimatów, znanych choćby z Vemod, czy Nucleus. Pozostawało więc pytanie, w jakiej stylistyce i w jakiej formie szwedzki kwartet odnajdzie się po bardzo udanym Gravity, na którym wyznaczył sobie nową muzyczną drogę. Muszę przyznać, że bardzo cenię, gdy dany zespół z płyty na płytę potrafi zachować swój styl, a jednocześnie wdraża doń coś nowego. I taką sytuację mamy właśnie w wypadku A Time of Day. Od pierwszych sekund tego wydawnictwa nie można mieć wątpliwości, że to Anekdoten wraz ze swoim rozpoznawalnym stylem, opartym na mellotronowych ścianach dźwięku, melancholijnych tematach gitarowych, dynamicznym basie i nieco brudnym brzmieniu. Zespół uczynił jednak tę płytę bogatszą brzmieniowo niż poprzednie, poszerzył również paletę inspiracji. Udowadnia to choćby Every Step I Take, łączący rockowe tempo z post-rockowym klimatem, którego nie powstydziłaby się grupa Godspeed You! Black Emperor. Z kolei w przedostatnim na płycie In For A Ride pewne partie tak przypominają styl grupy Caravan, że utwór ten jawi się wręcz jako swoisty hołd złożony scenie Canterbury. W kilku kompozycjach usłyszymy również flet, a najpiękniej brzmi on dla mnie w 30 Pieces, która chyba jest moim faworytem na tej płycie. Co trzeba oddać słuchaczom niezbyt rozentuzjazmowanych tym wydawnictwem to to, że na nowym albumie Anekdoten niewiele mamy misternie budowanych kompozycji, w których główną siłą są porażające melodie. Ale z drugiej strony Anekdoten serwuje nam kawał diabelnie dobrego grania, w którym aż roi się od pięknych muzycznych tematów, a całość okraszona jest wspaniałym i charakterystycznym dla tej grupy klimatem dźwiękowym, urzekającym swym bogactwem, jak nigdy dotąd. To coś, co określa się czasami jako flow, stanowi wielką siłę A Time of Day. Ten album po prostu płynie pięknie jak rzeka w czasie wiosennych roztopów. Kiedy trzeba wprawia w zadumę (dwie wzruszające kompozycje w środku płyty: wspomniany już Every Step I Take i piękny, hipnotyzujący swoim rytmem Stardust And Sand), potrafi przyśpieszyć (In For A Ride), i cały czas zaskakuje. Może nie ma na tym wydawnictwie utworów-killerów, które stają się symbolami swoich płyt. Ale album ten stanowi dobry dowód na to, że uwielbiane przez studentów kierunków humanistycznych słowo "holizm" nie jest czasami od rzeczy, gdy opisuje się muzykę. Niektóre płyty lśnią najbardziej, gdy nie rozmienia się ich na drobne. A Time of Day jest dla mnie właśnie albumem tego typu - zrealizowaną z bardzo duża dojrzałością, wyczuciem i klasą, muzyczną podróżą. Dokładnie to samo uczucie towarzyszyło mi podczas słuchania Wild Orchids Hacketta w zeszłym roku. Wtedy także rzucał się w uszy fakt, że utwory to jedynie poddani, służący panu, jakim jest końcowy efekt.
Na koniec mała dygresja. Aż mnie korciło, by recenzję A Time of Day napisać... pod koniec roku. Z Gravity miałem bowiem tak, że jej jakość (wysoka!) docierała do mnie stopniowo. Człek tak wracał po miesiącu przerwy, i wracał, i wracał, a płyta nic traciła ze swojej jakości. Sobie i Wam życzę, by z A Time of Day było podobnie. Wierzę, że tak się stanie, bo przynajmniej moim skromnym zdaniem, czwórka sympatycznych Szwedów z Anekdoten po raz kolejny nie zawiodła i pozostaje zespołem, który nie wydał jeszcze słabej płyty.