Morse, Alan - Four O'clock And Hysteria

Artur Chachlowski

ImageZanim o samej płycie, jedno pytanie do Czytelników MLWZ.PL: na którym wydawnictwie można było ostatnio usłyszeć cały pełny i oryginalny skład grupy Spock’s Beard?

Jeśli myślicie, że chodzi o album „Snow” Brodaczy, to jesteście w błędzie. Taką odpowiedź można byłoby uznać za prawidłową jedynie do chwili wydania krążka pt. „Four O’clock And Hysteria” firmowanego przez Alana Morse’a. Do nagrania swej autorskiej płyty zaprosił wszystkich kolegów z zespołu Spock’s Beard, a także swojego brata Neala, który nie tylko na niej zagrał, ale także ją wyprodukował. Gdyby ktoś pomyślał, że dzięki temu swoistemu połączeniu sił stworzyła się szansa na odtworzenie brzmienia „starego” Spock’s Beard, ten po raz drugi jest w błędzie. Na albumie „Four O’clock And Hysteria” słyszymy bowiem wyłącznie instrumentalną muzykę, która raczej niewiele ma wspólnego z produkcjami Brodaczy. Choć tak na dobrą sprawę na ostatnich, nagrywanych już bez Neala, albumach znaleźć można trochę materiału inspirowanego jazz rockiem i fusion, które to przecież zdecydowanie dominują na solowym krążku Alana Morse’a.

Słuchając „Four O’clock And Hysteria” zapomnijcie o złożonej strukturze poszczególnych utworów, o rozbudowanych i wielopiętrowych partiach instrumentalnych, o melotronach, o epickim rozmachu. Solowy krążek gitarzysty Spock’s Beard to album gitarowy, który pokazać ma ogromne techniczne możliwości, którymi dysponuje Alan oraz unaocznić ma słuchaczom szerokie spektrum jego muzycznych zainteresowań. Zazwyczaj w muzyce Spock’s Beard nie ma miejsca na nieustające improwizacje, nie można sobie pozwolić na długie, niekończące się gitarowe sola, więc teraz Alan daje upust swoim licznym (i nienajgorszym) pomysłom, kreując we wszystkich 12 utworach stanowiących program jego płyty, atmosferę wielkiego gitarowego święta. Alan demonstruje swój kunszt w najrozmaitszych klimatach: od czystego jazz rocka w „Return To Whatever”, poprzez country w „Drive In Shuffle”, bluesa w „R Bluz”, funky w „Dschungel Cruz”, hiszpańskie flamenco w „Spanish Steppes”, fusion w „Cold Fusion”, AOR w „Major Buzz”, po balladę w „Home”. We wszystkich tych utworach Alan gra piękne melodie, których słucha się z dużą dozą przyjemności. Ale jednak mimo wszystko po wysłuchaniu całej płyty pozostaje pewne uczucie niedosytu. Mam wrażenie, że takie granie słyszałem już wiele razy. Na płytach Satrianiego, Vai, Zazy, Dixie Dregs, Stuermera, Haycocka…

Wydaje mi się, że chociażby z tego powodu album „Four O’clock And Hysteria” zaginie raczej w masie podobnych mu wydawnictw. Niemniej, na pewno dla fanów Alana będzie on materialnym śladem jego rozległych zainteresowań muzycznych oraz dowodem na jego naprawdę nieprzeciętne umiejętności. Z punktu widzenia sympatyków muzyki grupy Spock’s Beard krążek ten przejdzie raczej bez większego echa. Choć i tak myślę, że dobrze się stało, iż solowe dzieło Alana jest tak bardzo odległe od tego, co gra on zazwyczaj ze swoim zespołem. Wszak bezsensownym byłoby chyba powielać pomysły, które z tymi samymi muzykami może on realizować pod znanym i powszechnie docenianym szyldem jego macierzystej formacji.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!