Album ukazał się w sierpniu, ale zawiera… listopadowe piosenki. Tak, bo wszystkie skomponowane zostały one przez Neala Morse’a w listopadzie ubiegłego roku. W dodatku panujący w nich (w przeważającej większości) spokojny i stonowany nastrój przypomina, że nie tylko jesień, ale i pełen melancholii listopad już za pasem.
Neal Morse zaskoczył wszystkich. Tym razem nie nagrał albumu wypełnionego po brzegi epicką muzyką progresywno-rockową złożoną z długich i rozbudowanych utworów. Powrócił niejako do korzeni i nawiązując do swoich dwóch pierwszych solowych płyt nagranych jeszcze w czasach, gdy działał w Spock’s Beard, zamieścił na „Songs From November” 11 prostych, melodyjnych i nieprzekraczających czterominutowych rozmiarów, piosenek. Nie jest to więc album progresywny. Jest on za to bardzo melodyjny, chwilami zahaczający o słodki pop, gospel, a nawet amerykańskie country (sic!). Nie jest to też album z religijnym przesłaniem (bo do takich, w osobnym nurcie swojej twórczości, Neal zdążył nas też przyzwyczaić). To po prostu dobry, melodyjny pop, w którym nasz bohater – jak się okazuje – też czuje się jak ryba w wodzie.
Jak więc widać, album „Songs From November” to zdecydowana odmiana w stosunku do tego, z czym zazwyczaj kojarzymy twórczość tego progrockowego barda. I nie ma w tym nic złego. Już sam początek albumu może zszokować niejednego słuchacza: „Heaven Smiled” to trochę „collinsowski” pop z potężną baterią dęciaków w tle, „Whatever Days” to nic innego jak pieśń gospel (rewelacyjne śpiewy czarnoskórych The McCrary Sisters), a „Flowers In A Vase” z łkającą slide gitarą brzmi nieomal jak ballada w stylu country & western. Neal nagrał bardzo osobisty, rzekłbym, wręcz kameralny album, na którym oprócz zadumy nad życiem i minionymi czasami wciąga nas w krainę nostalgii i refleksji. W takim właśnie duchu utrzymane są te jego ”listopadowe piosenki”. No, być może za wyjątkiem nieco żwawszych „Heaven Smiled” i „The Way Of Love”, które odpowiednio otwierają i zamykają program płyty, i które obdarzone są nieco bardziej rozbudowanym aranżem (sekcje dęte). Ale reszta to, jako się rzekło, raczej kameralne, obdarzone ładnymi melodiami i chwytliwymi refrenami piosenki osadzone w melancholijnym i bardzo osobistym klimacie, o czym chociażby świadczą ich tytuły: „Daddy’s Dughter”, „The Way Of Love”, „When Things Slow Down”, „Love Shot An Arrow” czy „My Time Of Dying”. Szczególnie te dwa ostatnie z wymienionych utworów robią wyjątkowo dobre wrażenie, i przyznaję, że należą do moich ulubionych punktów programu tego wydawnictwa.
Czas na wyznanie: od lat jestem zakochany w muzyce Neala Morse, dlatego też prawdopodobnie nie stać mnie na obiektywne spojrzenie na jego kolejne płyty. Kiedy więc słucham skomponowanych przez niego dźwięków, mam wrażenie, że łączy mnie z nimi jakaś czuła i intymna więź – dosłownie każda nuta i każdy dźwięk oddziałują na moje emocje. I myślę, że dzieje się tak dlatego, że z podobnym nerwem i wrażliwością komponuje swoje utwory sam Neal – tyle w nich emocjonalnego napięcia. Nie ukrywałem nigdy ogromnej sympatii dla muzycznych poczynań Neala Morse’a. Praktycznie nie zawiódł mnie nigdy żadnym przedsięwzięciem, w które się angażował. I tym razem też mnie nie zawiódł. „Songs From November”, choć to album inny niż pozostałe, też potrafi cieszyć i też raduje moje uszy. Od pierwszej do ostatniej minuty.