Three Seasons - Grow

Andrzej Barwicki

ImageZespół Three Seasons pochodzi ze Szwecji, a zadebiutował w roku 2011 albumem „Life’s Road”, później ukazał się krążek „Understand The World” (2012), natomiast teraz dotarł do mnie najnowszy album kapeli zatytułowany „Grow”. Jego premiera miała miejsce 14 maja 2014 roku, a na rynku ukazała się nakładem wydawnictwa Transubstans Records. Kto jeszcze nie miał okazji poznać twórczości tych trzech szwedzkich muzyków powinien to uczynić niezwłocznie, a doskonałą okazją do tego są ich najnowsze kompozycje, których możemy posłuchać na premierowym wydawnictwie.

Nie jest żadną tajemnicą, że muzyka Three Seasons inspirowana jest brzmieniem lat 70. i właśnie w tym duchu rozpoczynamy wsłuchiwanie się w zawartość tego krążka. Na początku wita nas nagranie „Which Way” – klasycznie, bez zbędnych fajerwerków i z czystym brzmieniem zespół odkrywa swoje muzyczne odniesienia do tradycyjnych i miłych dla znawców dźwięków tamtego okresu melodii, z którymi dorastali, czasami burząc je delikatnymi zagrywkami. W „Drowning” odważniej pochodzą do poszczególnych tematów, a ich instrumentalne zaangażowanie rozwija się w stronę psychodelicznych gitarowych fraz. Muszę przyznać, że jest w tym odrobinę hipisowskiego szaleństwa. Takie podejście do swej artystycznej drogi, którą obrali Three Seasons, niesie ze sobą również chwytliwe melodie w „By The Book”, jak i w rozbudowanej instrumentalnej kompozycji zatytułowanej „Table Of Bahar”. Wyraźnie słychać, że muzycy poszukują odpowiednich form muzycznego dialogu pomiędzy nowoczesnością, a minioną kulturą, czemu dają wyraz tak ukształtowanymi dźwiękami, które napotykamy krocząc ścieżką albumu „Grow”. Potrafią stworzyć klimat, przyciągając słuchacza do głośnika, tak jak to ma miejsce w utworze „No Shame”, w którym partie gitary, organów, sekcji rytmicznej oraz wokalu powodują miłe dla słuchacza sentymentalne odczucia. Znakomitym akcentem zamykającym album jest najdłuższe nagranie pt. „Familiar Song”, które podkreśla niezaprzeczalne muzyczne wyczucie, jak również odpowiednio akcentuje progresywną przynależność kapeli do wielkiej muzycznej rodziny.

Aromatyczna nutka klimatu sprzed lat silnie działa na naszą sentymentalną naturę. Gdy słuchamy tego zespołu, w naszej głowie odżywają twórcy sztandarowych kompozycji, z którymi nasi bohaterowie nawiązali muzyczny kontakt. Siła ich muzyki tkwi w nieustannej artystycznej symbiozie trzyosobowej orkiestry i znakomitym głosie lidera, który śpiewa tak, że mamy wrażenie, że to jakieś utwory z dawnych lat.

Ostatnimi czasy bardzo modne jest granie na starą nutę (Kadavar, Rival Sons, Blues Pills), jednakże nie wszystkim udaje się zrealizować materiał niebędący kopią któregoś zespołu z lat 70. W przypadku szwedzkiego tria Three Seasons jestem spokojny o finalny efekt, w którym się po prostu zasłuchałem. Proces nagrywania płyty odbywał się w sposób analogowy, zespół skorzystał z dostępnych urządzeń, aby jak najbardziej przybliżyć się do nagrywania w starym stylu i uchwycić odpowiedni dźwięk poszczególnych instrumentów. Również okładka albumu zbliża nas do tamtych czasów, a jej autorką jest Linnea Sidfaldt.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok