Emerson, Keith & Lake, Greg - Live From Manticore Hall

Artur Chachlowski

ImageTen album to absolutna niespodzianka. A zarazem miła pamiątka po tournee, które w 2010 roku odbyła dwójka członków legendarnego tria Emerson Lake And Palmer (bez Palmera). Konkretnie jest to zapis występu w Ridgefield Playhouse w amerykańskim stanie Connecticut 8 maja 2010 roku. Nie całego koncertu. Na płycie nie znalazły się wykonane tamtego wieczora kompozycje „Prelude To Hope”, „Malambo”, „America” i „Rondo”. Ale możemy usłyszeć za to takie słynne utwory, jak „I Talk To The Wind”, „Taurus” (pełna 17 minutowa wersja!), „Take A Pebble”, „C’est La Vie”, „Lucky Man” i „The Barbarian”. Nie wymieniam wszystkich, by nie zdradzać wszystkich niespodzianek. Wszak panowie Keith Emerson i Greg Lake sięgnęli po prawdziwe muzyczne kamienie milowe i to nie tylko z repertuaru tria ELP, ale i formacji The Nice oraz King Crimson, w których działali zanim jeszcze rozpoczęli swoją owocną współpracę.

Płyta, która trafia nam w ręce to blisko 80 minut prawdziwie pięknej muzyki. To nic, że od dawna znamy na pamięć te słynne utwory, ale usłyszeć je wszystkie w wersji na żywo i to w możliwie najświeższej odsłonie, zaledwie sprzed czterech lat, gdy wydawało się, że nie ma już żadnych szans na wznowienie współpracy obu panów – to rzecz bezcenna. Niewiele brakowało, a i my, polscy sympatycy twórczości Grega Lake’a i Keitha Emersona, mielibyśmy okazję przeżyć na żywo tę niewątpliwie smakowitą muzyczną ucztę. Na 7. dzień grudnia 2010 roku zaplanowany był ich koncert na warszawskim Torwarze. Niestety, z powodu choroby Keitha Emersona (ech, lata lecą nieubłaganie…), ich występ został odwołany. Wielka szkoda.

Teraz, w postaci płyty „Live From Manticore Hall” mamy namiastkę tego, co cztery lata temu działo się w trakcie koncertów duetu Emerson-Lake. Ten projekt to zupełnie nowa jakość. Po pierwsze, panowie nigdy nie występowali razem w tak osobistym przedsięwzięciu, a po drugie – w wykonywanych przez nich kompozycjach, choć nie ma Carla Palmera i jego perkusji, to w jakiś magiczny sposób w ogóle tego nie brakuje. Panowie zafundowali słuchaczom możliwość doświadczenia atmosfery złotych czasów progresywnego rocka. Ich wspólny występ to bardzo intymne, choć wcale nie kameralne, przeżycie. We dwójkę chwilami brzmią niczym cała orkiestra symfoniczna. Głos Lake’a znowu jest mocny, dźwięki syntezatorów Emersona powodują, że na plecach momentalnie pojawiają się ciarki, a w kąciku oka pojawia się łezka wzruszenia i nostalgii. W niektórych fragmentach musieli nieco zmienić aranżacje, niektóre utwory uległy skróceniu (ale niektóre, jak „Lucky Man”, zostały znacznie wydłużone), czasem Lake sięgnął po inne techniki śpiewu, ale pozostała ta sama magia, ta sama siła i ta sama potęga ich muzyki. A do tego duże poczucie humoru, o czym świadczą błyskotliwe zapowiedzi Lake’a pomiędzy utworami. Wygląda na to, że u schyłku swojej kariery nasi bohaterowie nie tylko zapomnieli o różnych niesnaskach, które w przeszłości kilkakrotnie przerywały ich współpracę, ale i wznieśli się na wyżyny swoich przeogromnych przecież możliwości.

Przepiękna to płyta. Nostalgiczna, ale i optymistyczna. Introspektywna, ale dająca nadzieję na to, że to wcale nie ostatni rozdział wspólnych dokonań Grega Lake’a i Keitha Emersona.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!