Od wydania płyty “Ab Ovo” minął zaledwie rok i już otrzymaliśmy kolejny album grupy WALFAD. Tym razem mamy do czynienia z wydawnictwem dwujęzycznym wydanym na trzy sposoby: jako pojedynczy album polskojęzyczny, jako pojedynczy anglojęzyczny oraz jako album podwójny zawierający obydwie wersje językowe. Wydawnictwo dobrze przemyślane i głębokie, które już swoim tytułem - „An Unsung Hero, Salty Rains & Him” - sugeruje, że mamy do czynienia z albumem tyleż nietuzinkowym, co wręcz wyjątkowym.
Podczas tegorocznych koncertów grupy WALFAD można było usłyszeć zalążki utworów, które teraz znalazły się na tymże albumie. Były to w dużej mierze utwory instrumentalne, lecz finalnie wszystkie z nich zyskały teksty. Teksty, dodajmy, niezwyczajne, prowokujące do myślenia i opisujące pewną zamkniętą historię. Na płycie udało się osiągnąć spójność w tym zakresie. Szczególnie dostrzec to można w suicie pt. „Liście”. Choć każda z jej części traktuje o czymś innym, to w każdej z nich, zgodnie z tytułem, znajduje się poetyckie odniesienie do liści. Warto przyjrzeć się temu, w jaki sposób młody lider WALFADu, Wojciech Ciuraj, umiejętnie snuje swoje intrygujące opowieści:
Nie poganiaj go, przecież już spada.
Śledzisz jego akrobatyczny lot
i podziwiasz z jaką gracją
On poddaje się sile grawitacji,
jak godzi się z losem swym.
A Ty czujesz strach przed następnym krokiem,
wciąż patrząc pod nogi,
trudno zdążyć do domu przed zmrokiem.
Ludzie dziś nie zadają zbyt wielu pytań,
lecz jeśli wiedzieć chcesz kim On jest
to na imię mu Liść...
W pozostałych tematach jest równie intrygująco. Działające na wyobraźnię liryki Ciuraja to bezsprzeczna wartość dodana tej płyty. Ale nie tylko one. Wspaniałej ewolucji doznały poszczególne utwory. Ze wspomnianej już krótkiej kompozycji „Liście” otrzymaliśmy 18-minutową, czteroczęściową suitę. Śmiem twierdzić, iż jest to magnum opus w dorobku zespołu i chyba najciekawsza wielowątkowa epicka opowieść polskiego artrockowego wykonawcy, z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnim czasie.
Płytę rozpoczyna melodyjny utwór o przebojowym potencjale zatytułowany „Smutna pani”. W jego połowie da się usłyszeć charakterystyczne brzmienie klawiszy będących na wyposażeniu studia Lynx Music, w którym to płyta została nagrana. Uważni słuchacze z pewnością wyłapią swym wprawnym uchem brzmienie, które jest bardzo charakterystyczne dla płyt zespołu Millenium. Czyżby to zakamuflowana pomoc Ryszarda Kramarskiego, pod którego czujnym okiem odbywały się nagrania? Po krótkim przebojowym nagraniu nadchodzi czas na wspomnianą suitę „Liście”. Ogromne wrażenie robią tu piękne solówki gitarowe i klawiszowe. Kompozycja nabiera przestrzeni, słychać wyraźnie, że WALFAD w dłuższych formach muzycznych czuje się jak ryba w wodzie. To swego rodzaju nowość, bo na „Ab Ovo” zespół nawet nie próbował mierzyć się z takimi wyzwaniami. O ile na poprzednim albumie można było zespołowi zarzucić brak spójności w niektórych kompozycjach, o tyle w tej kwestii na płycie „An Unsung Hero, Salty Rains & Him” Ciuraj i spółka poczynili znaczące postępy. Niepokojąca zmiana nastroju następuje z początkiem trzeciej części suity wraz z wejściem gitary akustycznej. Coś jakby mi tutaj nie pasowało. A może to świadomy zabieg, na który zdecydował się WALFAD? Poza tym jednym drobnym elementem nie stwierdziłem większych niedociągnięć, z małym wyjątkiem, o czym dalej. Finałową część suity stanowi instrumentalna miniatura „Zatrzymać liści bieg”. To podsumowanie całości. Niczym zgrabna puenta i kropka nad „i”, podkreślająca wartość tej niezwykłej, dodajmy: bardzo udanej kompozycji. Być może suita mogłaby być ciut krótsza – końcówka ostatniego jej fragmentu sprawia wrażenie trwającej za długo, ale… nic nie dzieje się bez przyczyny i ma swój głębszy sens.
Bo oto suita „Liście” dobiega końca, a przed nami jeszcze trzy nieco krótsze utwory. „Cztery palce jednej ręki” to dobry rockowy numer z ciekawą wokalizą w początkowym fragmencie. Pierwsze dźwięki wydają się być kontynuacją końcówki suity „Liście”, co by tłumaczyło to jej długie zakończenie. W utworze „Chocholi taniec” można dostrzec gorzkie słowa komentarza lidera zespołu pod adresem sztucznie wykreowanych „gwiazd” przez programy typu talent-show. Nie zabrakło tu także miejsca na cytat z „Wesela” Wyspiańskiego. O ile w wersji polskojęzycznej wydaje się on zbyt dosłowny (wszak to przecież klasyka polskiej literatury!), to w zadziwiający sposób uszlachetnia się on w wersji angielskiej. Zresztą jest więcej takich fragmentów, które sprawiają, że śpiew, a może przede wszystkim przekaz Ciuraja staje się jeszcze bardziej wyrazisty właśnie wtedy, gdy śpiewa on po angielsku. Płytę kończy balladowe nagranie pt. „Łzy szatana”. W swoich końcowych fragmentach utwór ten wyraźnie przyspiesza i tym sposobem otrzymujemy żywsze, bardziej dynamiczne zakończenie płyty. Zakończenie, które powoduje, że od razu odczuwa się chęć powrotu do początku albumu i ponownego prześledzenia tej muzycznej historii.
Płyta „An Unsung Hero, Salty Rains & Him” w zamyśle grupy WALFAD jest albumem koncepcyjnym, gdzie muzyka i teksty stanowią integralną całość. Mimo koncepcji (mroczna, jesienna opowieść) da się jednak wykroić z niej pojedyncze utwory, np. „Smutna pani” czy „Chocholi taniec”, które mogą istnieć samodzielnie i stać się muzycznymi lokomotywami tego wydawnictwa. Rokuje to dobrze. Może uda się im zaistnieć nawet w komercyjnych mediach? Myślę, że warto podjąć taką próbę.
Kilka zdań na temat wersji alternatywnej. Anglojęzyczna wersja płyty zasadniczo różni się od polskiej tylko słowami. Teksty Wojciecha Ciuraja przełożone przez basistę Macieja Kucharskiego na angielski nie w każdym miejscu dały się dobrze wpasować w melodię. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, gdyż idealnie dopasowany przekład tekstu na obcy język to prawdziwe wyzwanie, które udaje się tylko nielicznym. Mimo kilku drobnych potknięć w tym zakresie, WALFAD wychodzi z tej próby obronną ręką, za co należą się brawa całemu zespołowi, a przede wszystkim jego liderowi, którego śpiew w obu wersjach jest przekonywujący. Wiadomo, że Ciuraj dysponuje charakterystycznym młodzieńczym głosem, który dla niektórych słuchaczy należy do kategorii „love it or hate it”, ale myślę, że po wydaniu tego albumu będzie on miał znacznie więcej zwolenników.
Reasumując, od czasu debiutu zespół dojrzał, wydoroślał i poczynił ogromy postęp w komponowaniu muzyki. Kompozycje stały się bardziej spójne i mimo występujących drobnych niedociągnięć płyta broni się doskonale. To tylko dowodzi tego, że zespół rozwija się i idzie w dobrym kierunku. Oby tak dalej. Gdyby utrzymali ten trend oraz tempo, być może już za rok podbiją nasz rynek progrockowym arcydziełem. Choć szczerze powiedziawszy, próbując wystawić płycie „An Unsung Hero, Salty Rains & Him” końcową ocenę, bez krzty przesady powiem, że do arcydzieła wcale jej nie tak daleko. A jeżeli „arcydzieło” to zbyt duże słowo, to z całą pewnością i bez żadnego ryzyka popełnienia błędu powiem, iż jest to jedno z najciekawszych i najwartościowszych wydawnictw fonograficznych, jakie ukazały się w Polsce w trakcie ostatnich miesięcy.