„Amarok”, „NeoWay”, „Metanoia” – to tytuły trzech płyt polskiej grupy Amarok, na czele której stoi Michał Wojtas. Dzięki nim polski Amarok zdobył sobie zasłużone uznanie wśród art rockowej publiczności. Nie ukrywam, że i mnie spodobały się produkcje formacji Wojtasa, szczególnie pierwsza płyta, na której można było usłyszeć sporo klimatycznych gilmourowskich smaczków. Ze zdziwieniem przyjąłem do wiadomości fakt, że w świecie progresywnego rocka bardziej popularna od naszego Amaroka jest hiszpańska grupa o tej samej nazwie. Nigdy nie miałem okazji posłuchać jej nagrań aż do teraz, kiedy to Shawn Gordon z renomowanej wytwórni ProgRock Records podesłał mi promocyjny egzemplarz nowej płyty tej formacji.
Powiem tak: nie żałuję teraz, że nie miałem wcześniej okazji poznać twórczości hiszpańskiego Amaroka. Po wysłuchaniu muzyki wypełniającej album „Sol de Medianoche” poczułem się dość mocno zażenowany. Bardzo kiepska to płyta. Mówię to z żalem, ale i ze sporym zdziwieniem, gdyż ProgRock Records przyzwyczaił słuchaczy do rzetelnego, solidnego i co najmniej dobrego poziomu wydawnictw, które wypuszcza na rynek. Ale z przykrością muszę stwierdzić, że dawno już nie trafiła mi w ręce tak nieudana, nudna i sprawiająca tak złe wrażenie płyta. Musiałem uruchomić maksymalne pokłady cierpliwości, by wytrwać do końca tego albumu. Dla potrzeb niniejszej recenzji spróbowałem nawet zmierzyć się z materiałem wypełniającym „Sol de Medianoche” po raz drugi. Nie chcę się skarżyć, ale było to ogromne poświęcenie.
Nie będę w szczegółach rozpisywać się o mękach, które przechodziłem w trakcie nieudanych prób wychwycenia czegoś pozytywnego w produkcjach hiszpańskiego Amaroka. Nie kryję, że poszukiwałem jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś, czym mógłbym mimo wszystko zachęcić Czytelników naszego portalu do wysłuchania muzyki tego zespołu. Próbowałem, ale nie znalazłem. Dlatego będzie teraz coś, czego zwykle nie robię. Otóż, przestrzegam Was drodzy Słuchacze, przed ta płytą. Szkoda Waszego czasu. Szkoda czasu, pieniędzy i cierpliwości. Fakt, że album „Sol de Medianoche” wydany został przez wytwórnię kojarzoną z rockiem progresywnym, jest wielce mylący. Czasem myślę, że album ten powinien być wydany pod labelem „piosenka turystyczna”, albo „do słuchania przy ognisku”, albo jako „folk” czy „muzyka narodów”. Takiego dziwnego rozrzutu stylistycznego, takiego kompozycyjnego rozgardiaszu i stylistycznego misz maszu już dawno nie słyszałem. Czegóż to na tym albumie nie ma? Są elementy muzyki japońskiej, folkowej, bliskowschodniej, celtyckiej, jest wreszcie nieudolna próba etnicznego nawiązania do art rocka, co wypada wręcz żenująco w zaprezentowanym przez hiszpański Amarok cytacie z emersonowskiego „Abaddon’s Bolero”. Są tu dziwaczne dźwięki, są denerwujące rytmy wygrywane na jakichś afrykańskich bębnach, niektóre utwory osadzone są na brzmieniach, które przypominają ryk wołu i rechot żab. Nie przesadzam. Tak dokładnie jest. Chcecie się przekonać czy mam rację, to sięgnijcie po ten krążek. Ale ostrzegam: będziecie tego żałować. Lecz jeżeli mi wierzycie, omijajcie ten album z daleka. Takie to wszystko na nim nijakie, nudne i niespójne... Jeżeli mierzyć wartość płyty ilością różnorodnych i zaczerpniętych z różnorakich muzycznych półek pierwiastków, to na siłę album ten można nazwać nowatorskim. Jeżeli mierzyć go powszechnie przyjętymi standardami, to na takie miano absolutnie on nie zasługuje.
Na koniec przestrzegam po raz kolejny: wszelkie podobieństwa grupy, o której piszę z polskim Amarokiem są przypadkowe. A jeżeli ktoś już musi z jakichś względów stawiać obok siebie oba te zespoły, to wszystkie możliwe porównania wypadają na korzyść formacji Michała Wojtasa. Chyba nie tylko dla mnie jego Amarok, to Amarok jedynie słuszny.