"Fale Marzeń ” to ważna pozycja w już sporej kolekcji solowych płyt holenderskiego el-muzyka Gerta Emmensa . Sam kompozytor twierdzi, że jest najbardziej zadowolony z tej produkcji, a w moim przypadku to zdecydowanie jeden z najczęściej słuchanych albumów Emmensa. Wielką pomocą w zrozumieniu tej muzyki, która przekracza granice klasycznej odmiany muzyki elektronicznej jest przyjaciel Gerta, Pablo Magne, który jest odpowiedzialny za dający wiele do myślenia projekt okładki. Jak zwykle współpraca tych dwóch artystów wręcz telepatycznie daje nam wskazówki gdzie ten artystyczny, przyznam trochę surrealistyczny, zamysł artystyczny podąża. Sama piękna i dość surrealistyczna okładka daje do myślenia, ten chłopiec stojący na wodzie to syn Gerta, Frank Emmens.
„Fale Marzeń” to dzieło, które przekracza stereotypowe konwencje tzw. "Berlin schule”. Na całym albumie Gerta przelewa sie dziwna, futurystyczna wizja świata ogarniętego poszukiwaniem... raju na ziemi. Ale tak jak sugerują nam frapujące tytuły na albumie i wewnętrzna okładka, gdzie Pablo Magne w swoim obrazie daje nam znać o tym, że życie to nie bajka, ale szara rzeczywistość - degradacja środowiska, fabryki zatruwające naszą piękną planetę. Melancholia przeplata się tu z nostalgią i romantycznością. ”After The Rain” - jakże to wielowymiarowy utwór holenderskiego czarodzieja el muzyki. Kto kocha Kitaro, Klausa Schulze, Jean Michela Jarre’a i Tangerine Dream może być zachwycony i zauroczony tą muzyką. Słyszę tu nawet ten cudowny charakterystyczny moment dla słynnych „Dzwonów rurowych” Mike’a Oldfielda! To taki szczegół, ale jakże inspirujący tą wyjątkowo uroczą minisuitę... Polecam również intrygujące video Pablo Magne do tego utworu. Szkoda, że te minorowe i zachwycające obrazy nie dopełniają całości oryginalnego utworu „After The Rain”, ale mam nadzieje, że Pablo zrealizuje drugą część, która dopełni całą ponadczasową w swoim frapującym obrazie, koncepcję tego dzieła.
Następny el-muzyczny krok to „Another Time, Another Space” - to przyznam mój ukochany fragment tego albumu, choć nie numer jeden, ale o tym później. Zadziwia mnie tu specyficzna symbioza dwóch światów: obrazów Pablo Magne oraz muzyki Emmensa. Kiedy słyszę te sekwencyjne cudowne ostinato czuje się tak samo jak Frank Emmens stojący na wodzie... Przepiękne brzmienie thereminu okraszone delikatną partią syntezatorów Gerta kojarzy mi się z solówkami Tony’ego Banksa z grupy Genesis (album „Wind And Wuthering”).
Utwór tytułowy to również nieprzeciętne cudeńko niepodobne do tego, co światowi el-muzycy obecnie komponują... Gert dzięki uprzejmości Franka Emmensa dodał jego wokalizę i brzmi to wzniośle i nietuzinkowo. Dla mnie to swoisty syntetyczny atak na moje zmysły. Pompatyczność wraz klasycznym sekwencerowym graniem jest dla mnie dowodem na to, iż muzyk z Holandii tworzy nową jakość muzyki elektronicznej. Oczywiście ta jakość jest podparta klasycznymi rozwiązaniami tzw. „Szkoły berlińskiej”, ale czuję tu ten czar nieskrępowanej wyobraźni, czuję tu ducha rocka progresywnego, to coś, co powoduje otwarcie mistycznych bram do nowego i zarazem pięknego świata kreowanego przez człowieka obdarzonego nadzwyczajnym zmysłem.
„Dawn” to już bardziej słoneczne granie, jakże charakterystyczne dla muzyki Gerta. Pełna ciepła i pastelowych analogowych barw muzyka tego artysty powoduje wejście w bardziej pozytywny świat kreacji artystycznych.
Na płycie jest również intrygujący kawałek "Heading Towards Unknown Destination”. Ilekroć go słucham zadziwia mnie dość nietypowe wykorzystanie potężnej partii perkusji. Ale przechodzę do "Bright Spot On A Grey". To dla mnie jedna z najambitniejszych w ogóle kompozycji tego muzyka. To 13 minut i 7 sekund wspaniałej uduchowionej i dramatycznej muzyki pełnej pasji i zawierającej element osobliwej tajemniczej aury, która od samego początku jest wyczuwalna. Trzeba wysłuchać tego dzieła w całości i to w skupieniu, aby dostrzec jakiś niewytłumaczalny i pełen zagadki koncepcyjny wymiar tego utworu, którego nie mogę tak naprawdę opisać słowami w sposób jasny i oczywisty. Samo zakończenie jest dość zagadkowe, bo pod koniec utwór się kończy w mrokach, ale okazuje się, że po kilkunastu sekundach zaczyna się dalej sączyć z głośników mroczna, ambientowa el-muzyka Gerta, a po chwili powoli zanika i ona, dając nam coś do przemyślenia, może jakąś niedokończoną wizję? Ale wracając do początku: to utwór naładowany niezwykłym dramatyzmem. Muzyka z narastającą partią sekwencyjną wręcz oszałamia patosem i drążącymi duszę partiami syntezatorów mistrza Emmensa. Coś niebywale natchnionego jest w tej kompozycji. Są tu klasyczne rozwiązania wielkich mistrzów rocka progresywnego z narastającym napięciem i kulminacją, tu w postaci potężnej sekwencji wręcz trafiającej prosto w trzewia. Przygniatająca i bardzo intelektualna w swoim zamyśle to muzyka. Jeśli mogę napisać, że to magnum opus tego arcydzieła, to z całym sercem napiszę tak, bo jest to moment totalnej satysfakcji!