Oto jesteśmy świadkami głośnej premiery ostatniej, jak zapowiada sam zespół, płyty w historii Pink Floyd, zatytułowanej „The Endless River”. Tymczasem również w tym roku miała miejsce dwudziesta rocznica wydania „The Division Bell” – albumu, który mimo że (ponownie) pozbawiony udziału Rogera Watersa, potrafił zyskać w roku wydania i zyskiwać przez następne lata masy sympatyków, a to dzięki wielu przymiotom definiującym jego ciekawy charakter.
W chwili wydania imponowała zwłaszcza artystyczna jakość płyty względem stworzonej w niepewnych warunkach poprzedniczki, z biegiem lat stawiająca ją nawet nie tylko ponad „A Momentary Lapse Of Reason”. Wynikła ona w dużej mierze z zespołowego podejścia do tworzenia materiału, niejednokrotnie opartego na wspólnej improwizacji. W raczej niespiesznym toku pracy David Gilmour z kolegami pozwolił sobie na potraktowanie starannie selekcjonowanego materiału z wielką atencją i dbałością o detale, aktywnie eksperymentował z brzmieniami, szukał intrygujących sampli, a literacką warstwę płyty dopracowywał wraz z bardziej wyrobionymi tekściarzami, z przyszłą żoną Polly Samson na czele.
Jednak tym, co w sposób najbardziej wyjątkowy zdefiniowało „The Division Bell”, było nadanie jej cech retrospekcyjnych, co właściwie nie miało miejsca, przynajmniej w skali całej płyty, na żadnym z wcześniejszych premierowych wydawnictw sygnowanych nazwą Pink Floyd. W całym toku trwania albumu pojawiają się mniej lub bardziej dosłowne odniesienia do przeszłości zespołu, od postaci Syda Barretta począwszy, kryjące się za konstrukcjami utworów, specyficznymi instrumentalnymi zabiegami, w użyciu takich a nie innych sampli, czy wreszcie w tekstach. Zespół, który przy tym z współcześnie brzmiącym materiałem nie musiał się bać oskarżeń o anachroniczność, nigdy nie krył tego, że tak bogate nawiązywanie do przeszłości grupy było zabiegiem celowym. Samodzielne odkrywanie tych świadomych reminiscencji Pink Floyd z wcześniejszych dekad może stanowić jedną z największych przyjemności obcowania z „The Division Bell”.
Wydany przed dwudziestoma laty album Pink Floyd, już dawno i przez wielu namaszczony ostatnim w dorobku grupy, brzmi faktycznie jak podsumowujące, zamykające bogaty dorobek zespołu wydawnictwo. Cieszmy się wobec tego, że David Gilmour i Nick Mason postanowili obdarować nas jeszcze opartym na bazie jego sesji epilogiem.