My Brother The Wind to dobrze już znana Czytelnikom MLWZ szwedzka supergrupa, współtworzona m.in. przez podporę milczącego już od kilku lat Anekdoten, Niklasa Barkera. Po dwóch albumach (ich recenzje można przeczytać na naszym portalu), przynajmniej umownie nazywanych studyjnymi oraz opublikowanej w tym roku koncertówce, przyszedł czas na kolejną propozycję wydawniczą formacji – „Once There Was A Time When Space And Time Were One”.
Niespodzianek nie ma – ponownie otrzymujemy zestaw kompozycji opartych na osadzonych w latach 70. spacerockowych improwizacjach, zdradzających świetne wyczucie konwencji i imponujące zgranie czteroosobowego składu. Problem albumu tkwi jednak w fakcie, że ta skądinąd znakomita i satysfakcjonująca próba zmierzenia się z duchem psychodelicznych, transowych koncertów sprzed czterech dekad z pewnością największą siłę oddziaływania mieć może na tych odbiorców, którzy z muzyką My Brother The Wind wraz z tą płytą spotykają się po raz pierwszy. Dla pozostałych może stać się jedynie kolejnym owocem dość nieśmiało rozwijanej koncepcji.
Owszem, być może i jest to najsolidniejsza, najbardziej dojrzale prezentująca się propozycja grupy, jednak kwartet czyni nieco zbyt mało powodów, dla których można by po to właśnie wydawnictwo sięgać chętniej, lub co najmniej równie chętnie, jak do poprzednich. Gwoli sprawiedliwości należy przyznać, że w pewnych aspektach nieco się pozmieniało. Pojawiają się krócej cięte segmenty, delikatnie rozładowując formułę transowego toku muzyki. Nieco mniej tu rockowego szaleństwa, w przewadze tym razem jest budowanie eterycznego, chłodnego nastroju, świetnie zresztą korespondującego z okładką płyty. Jednak generalnie różnice biorą się ze szczegółów nie definiujących materiału w sposób zasadniczy – to wciąż ta sama, za bardzo „ta sama” muzyka.
Muzycy My Brother The Wind nadal znakomicie potrafią generować specyficzny rockowy trans, brzmiąc niebanalnie w prowadzonych przez siebie improwizacjach. Niepokojące jest jednak to, że w koncepcji muzyki o otwartym charakterze paradoksalnie sami zaczynają się zamykać. Oby w przyszłości udało się znaleźć ciekawsze i bardziej wyraźne środki na przełamanie czegoś, co niebezpiecznie zbliża My Brother The Wind ku wyczerpaniu formuły.