Rothery, Steve - The Ghosts Of Pripyat

Mariusz Wójcik

ImageDługo i intensywnie gitarzysta Marillion pracował nad swym pierwszym solowym albumem (choć trzeba pamiętać, że dosłownie kilka tygodni temu ukazało się omawiane na naszych łamach koncertowe wydawnictwo „Live In Rome” firmowane jako Steve Rothery Band). Efekt końcowy to praca zespołowa, bo oprócz Steve’a Rothery'ego mamy tu pozostałych muzyków, którzy przyczynili się do powstania nadzwyczaj udanego projektu zatytułowanego „The Ghosts Of Pripyat”. Są nimi: Dave Foster, Riccardo Romano, Yatim Halimi oraz Leon Parr. Ponadto swoim udziałem wsparły ten projekt dwie osobowości ze świata prog rocka, które nie wymagają rekomendacji: Steve Hackett i Steven Wilson.

Okładka to projekt słynnego Lasse Hoile, a samo zdjęcie przedstawia opustoszałe osiedle Pripyat (przeznaczone dla pracowników elektrowni w Czarnobylu i ich rodzin) wykonane przez francuskiego fotografa Yanna Arthusa-Bertranda.

Muzycznie na płycie aż kipi od emocji. Ten krążek nie tylko pokochają zagorzali fani Marillionu, ale również ci, którzy są wrażliwi na piękne dźwięki i nie tylko chodzi o wspaniale solówki Rothery’ego, lecz same bogactwo dźwiękowych obrazów wykreowanych przez cały zespół towarzyszących mu muzyków. Każdy utwór ma w sobie coś magicznego i wciągającego, zmuszającego do uważnego wysłuchania całości. Weźmy choćby tytułowe nagranie „The Ghosts Of Pripyat”, w którym aż skrzy się od pulsujących perkusyjnych rytmów i solówek organowo–klawiszowych. No i ten uroczy początek z partiami akustycznej gitary… Dalej jest jeszcze mocniej, bo utwór „Summers End” po niespiesznym początku atakuje nasze zmysły potężną ścianą dźwięków.  Mamy tu ciekawe sola organowe, czy też wspaniałą grę na perkusji Leona Parra, no i przede wszystkim ogniste solo Steve’a. Tworzą one niemalże kosmiczny klimat tego zagranego z pasją i czadem rockowego show.

Wszystkie kompozycje na płycie są instrumentalne. Myślę, że brak wokalisty daje nam szansę na większe skupienie się na samej muzyce pełnej pięknych plam dźwiękowych, jak choćby w takim „Morpheus”, który zaczyna się jak każdy utwór z tego albumu bardzo powoli, dźwięki gitar i klawiszy nastrajają do zadumy, aby później eksplodować ścianą precyzyjnie skonstruowanych solówek samego Mistrza Ceremonii. Podobnie jest w moim ulubionym utworze „The Old Man Of Sea”, który tak naprawdę jest bardzo pejzażowym fragmentem i zarazem najpiękniejszym tematem na tym wydawnictwie. Steve umiejętnie nawiązuje tu do brzmienia grupy Marillion (z ery Hogartha). Można się naprawdę zatopić w tym oceanie piękna, trzeba tylko dać się ponieść na fali tego spokojnego grania, by później doznać prawdziwej ekstazy.

Steve Rothery grając na tej płycie w tak perfekcyjny sposób daje nam lekcję niesamowitego potęgowania nastroju. Jestem też zachwycony kapitalną grą perkusisty, który umiejętnie potrafi z prawie synkopowanego pulsu niezauważalnie przejść w bardzo energetyczne partie. Wspaniale spisuje się drugi gitarzysta Dave Foster (z grupy Mr. So & So). A wszystko to dopieszcza sam Rothery swoimi marzycielskimi partiami gitary trafiającymi prosto w trzewia. Muszę przyznać, iż to dobór fantastycznych muzyków, którzy podołali koncepcji gitarzysty Marillion oraz dobre studia nagraniowe m.in Real Word, w którym to odbyła się jedna z sesji nagraniowych, oraz to co najważniejsze – dobre emocje, jakie towarzyszyły ekipie muzyków podczas realizacji tego dzieła - stworzyło niesamowity efekt synergii i w efekcie dało taki piorunujący rezultat. Album „The Ghost Of Pripyat” naprawdę pozytywnie uzależnia i dlatego uważam, że jest to obowiązkowa płyta na zimowe, mgliste dni.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!