Zespół Abraxas rozwiązał się z końcem 2000 roku, lecz od czasu do czasu muzycy z nim związani dają o sobie znać różnorakimi dokonaniami. W tym konkretnym przypadku otrzymaliśmy solowy album wokalisty i założyciela grupy – Adama Łassy, który nagrał go pod pseudonimem Assal. Szyld ten znamy od 2000 roku. Zaraz po rozpadzie Abraxasu miała się ukazać płyta projektu o takiej nazwie – otrzymaliśmy wówczas pamiętny album firmowany jako Assal & Zenn. Ale to zupełnie inna historia.
Teraz w nasze ręce trafiła płyta zatytułowana „Ciało i Duch”, a jej wyłącznym twórcą jest Adam. Zagrał on na wszystkich instrumentach, a zamiast perkusji użyty został automat. W warstwie tekstowej otrzymaliśmy to, co zawsze zadziwiało nas w twórczości Abraxas, Assal & Zenn czy Ananke: piękne, poetyckie teksty które pobudzają wyobraźnię i które pozostawiają sporo miejsca na własną interpretację zawiłości związków, relacji i historii, o których opowiada Łassa. Niektóre kompozycje („Heder”, „Migdałowa”) pochodzą jeszcze z czasów grupy Abraxas – swego czasu w internecie dostępny był rękopis drugiego z nich, zaś pierwszy z wymienionych krążył wśród fanów na pokątnie zarejestrowanych bootlegach. Wersja „Heder” z płyty „Ciało i Duch” jednak nieznacznie się różni od tej historycznej. O ile linia melodyjna niewiele odbiega od tej z 1992 czy 1995 roku, to trochę zmienił się tekst, zwłaszcza w końcówce. Za to „Migdałowa” to już zupełnie inny utwór od dostępnego wcześniej pierwowzoru.
Album wydaje się być zwartą i dobrze przemyślaną koncepcją. W książeczce z tekstami można odnaleźć krótkie adnotacje do poszczególnych utworów. Ułatwiają one interpretację oraz pomagają w uchwyceniu kontekstu poszczególnych nagrań. Z racji, że jest to album zrobiony od początku do końca przez jedną osobę, sprawia on wrażenie spójnej i jednolitej całości. Nie ma na nim co prawda mocnych brzmień, tudzież mrocznego gitarowego uderzenia, a także niespodziewanych eksperymentów muzycznych, za to mamy nastrojowe kompozycje ciągnące się przez całą płytę. W sumie to dość zachowawcza, jak na Łassę, płyta. I chociaż wszystkie utwory śpiewane są właściwie w identyczny sposób, nie ma się wrażenia znużenia. Ciężko jest tutaj wybrać jakieś pojedyncze ulubione czy wyróżniające się nagranie – wszystkie prezentują równy poziom i wykrawanie jednego z całości mogłoby być trudne (no, może poza „Heder”). Uwagę zwraca też „Dies Irae”, który od strony muzycznej może mocno kojarzyć się z twórczością Abraxas. Potem, aż do końca albumu, mamy spokojne i melancholijne kompozycje. Ostatnia z nich - „Pocałunek” - przypomina coś w rodzaju kołysanki na dobranoc. Bajka się skończyła, płyta dobiegła końca, ale ręka od razu sięga po przycisk PLAY.
Tym sposobem w postaci „Ciało i Duch” otrzymaliśmy bardzo równe wydawnictwo. Czy to dobrze? Trudno powiedzieć. Z jednej strony może ono trochę trącić monotonią (brak jakiegoś charakterystycznego, mocno wyróżniającego się i nośnego utworu jak np. „Ginewra” na płycie Assal & Zenn), a z drugiej - powstał jednolity, spójny materiał. Zapewne, gdyby w nagraniu „Ciała i Ducha” brali udział inni muzycy, otrzymalibyśmy coś w rodzaju wydanego dziesięć lat wcześniej albumu „Assal & Zenn”, czy też coś w stylu Ananke. Lecz Adam Łassa nagrywając wszystkie instrumenty samodzielnie chciał stworzyć coś zupełnie innego i odmiennego od swoich poprzednich projektów. Wyszedł z tej próby obronną ręką. Duże brawa za odwagę!