Minęło półtora roku od wydania debiutanckiej płyty grupy State Urge zatytułowanej „White Rock Experience”, a już mamy jej drugi album o tytule „Confrontation”. Jest on nieco odmienny od poprzednika, co dowodzi, że zespół nie osiadł na laurach, tylko stara się rozwijać.
Wydawnictwo rozpoczyna się mocno, ale melodyjnie, tytułową kompozycją, która potem płynnie przechodzi w utwór „Revival”. Już w okolicy pierwszej minuty tego utworu, poprzez delikatny pasaż, mamy nawiązanie do wczesnego okresu twórczości grupy (jeszcze sprzed debiutu). Dość mocno zakręcone brzmienia mogą nieco kojarzyć się z Genesis czy Gentle Giant, ale po chwili mamy powrót do klasycznego i sztandarowego brzmienia, jakie zdołał wypracować sobie zespół State Urge. Słyszymy elektryzujące klawisze ładnie współgrające z wokalem, których brzmienie wywołuje ciarki na skórze. Podobne efekty miały miejsce chociażby w utworze „Illusion” na poprzednim albumie. Można tylko żałować, że pierwsze dwie kompozycje nie zostały połączone w jedną, chociaż na „Confrontation” zdają się one tworzyć całość. Początek płyty jest więc wręcz cudowny. Co dalej? Też jeż dobrze. „Liquid Disease” to kolejne zakręcone, lecz tym razem bardziej rozbudowane nagranie. Jak słychać, zespołowi bardzo dobrze wychodzi tworzenie utworów trwających więcej niż 5 minut. Dalej mamy przepiękne i spokojne „Cold As A Lie”, idealnie nadające się do radia. Jego zakończenie przechodzi w organowy chorał rozpoczynający kolejną rozbudowaną kompozycję zatytułowaną „Midnight Mistress”. Potem na albumie robi się spokojniej. Najpierw nastrojowo, z akustycznym początkiem i zakończeniem, wybrzmiewa „New Season”, a dalej, w „Before The Dawn”, jest już bardziej typowo dla tego zespołu. Trochę mi w tym ostatnim utworze brakuje charakterystycznego dla grupy pazura, jaki mieliśmy na debiutanckim albumie. Ale pazur ten pokazuje się w finałowym utworze. Otóż, płytę zamyka najdłuższa (10 minut z sekundami) kompozycja pt. „More”. Jej rozbudowana forma przywołuje na myśl chociażby „Echoes” Pink Floyd. Zresztą koncepcja jest trochę podobna, z eksperymentalnymi wstawkami w środku, lecz zamiast mew słyszymy rozmyte głosy. To utwór z mocnym motywem melodycznym, dobrym refrenem i klimatem, który przywodzi na myśl niektóre kompozycje z repertuaru grupy Archive.
„Confrontation” to 48 minut pięknych brzmień. Aż ponownie chce się odsłuchać płyty od początku. To nic, że nie jest ona tak spójna jak debiutancki krążek, skoro dostarcza słuchaczowi wielu niezapomnianych wrażeń. State Urge jak zwykle potrafi zaskakiwać i myślę, że jeszcze nie raz nas czymś zaskoczy. Oby tak dalej. Bo to udany album. W każdym razie polecam go z czystym sumieniem.