Fish – Fellini Days

Tomasz Dudkowski

Albumy – kompilacyjny „Kettle Of Fish 88-98” oraz studyjny „Raingods With Zippos” - wraz z całym katalogiem wcześniejszych płyt ukazał się dzięki wydawnictwu Roadrunner Records, z którym Fish związał się po zamknięciu własnej wytwórni, Dick Bros. Records. Ponownie jednak współpraca z większym wydawcą nie przyniosła oczekiwanych rezultatów dla żadnej ze stron i po zakończeniu trasy promującej drugi ze wspomnianych wyżej krążków, artysta postanowił ponownie samodzielnie zająć się stroną wydawniczą własnych dzieł. Powołał w tym celu nowy label, Chocolate Frog Records, który jest aktywny do dziś.

Rozstanie z holendersko – amerykańską wytwórnią nie poprawiło jego sytuacji finansowej. Na domiar złego już wcześniej jego zespół powoli zaczął się rozpadać. Perkusista Dave Stewart oraz basista Steve Vantsis założyli rodziny i podjęli stałą pracę zarobkową, pierwszy z nich w sklepie z instrumentami, drugi natomiast w branży reklamowej. Z powodów nieporozumień finansowych drogi Dereka i klawiszowca Tony Turrella także rozeszły się. Pozostał gitarzysta, John „Wes” Wesley, ale on z kolei mieszkał w Stanach, więc oczywistym było, że jego dostępność będzie ograniczona. Miał on pojawić się w Szkocji w październiku 2000 roku, by pracować nad nowymi utworami.

W czerwcu Fish zagrał serię koncertów w Bośni, gdzie towarzyszyli mu starzy znajomi – Frank Usher na gitarach i Foss Patterson na instrumentach klawiszowych. Dołączył do nich Aaron Lawson na gitarach oraz sekcja rytmiczna w osobach… Dave’a Stewarta i Steve’a Vantsisa, którzy na ten czas wzięli urlopy u swoich pracodawców.

Basista zgodził się pomóc Fishowi w studiu podczas nagrywania płyty, a dodatkowo pomógł w poszukiwaniach nowego bębniarza. Został nim niejaki Alan Brown, aczkolwiek wyłącznie jako muzyk koncertowy, gdyż wokalista chciał, by w nagraniach uczestniczył Dave Stewart. John Wesley był na pokładzie by komponować nowy materiał. Brakowało klawiszowca. Fish zadzwonił do Johna Younga (aktualnie lider Lifesings), znanego wcześniej ze współpracy choćby z grupą Asia czy z Bonnie Tyler. Przyjął on zaproszenie wokalisty i, oprócz grania na instrumentach klawiszowych, dorzucił kilka pomysłów które pozwoliły nadać ostateczny kształt kompozycjom. Niemniej jego praca muzyka sesyjnego powodowała, że nie był on w stanie uczestniczyć cały czas w trakcie tworzenia materiału. Za konsoletą ponownie zasiadł Elliot „Ness” Singerman.

Wyprawa na koncerty do Kosowa, zamiast planowanych sesji, które ze względu na brak odpowiedniego sprzętu na miejscu nie doszły do skutku, stała się okazją dla Fisha, by wyrzucić z siebie nagromadzoną w ostatnim czasie frustrację oraz topienia smutku w różnego rodzaju trunkach.

Czas od powrotu z Bałkanów do Bożego Narodzenia wypełniła mu praca przy filmie „Nine Dead Gay Guys”, w którym odgrywał jedną z ról. Ponadto wziął udział w serii koncertów grupy SAS Band, stworzonej przez Spike’a Edneya (klawiszowiec występujący z Queen), w Zjednoczonym Królestwie.

Po Nowym Roku zespół ponownie zebrał się w studiu kontynuując prace, a także wziął udział w kilku fanklubowych koncertach. Już wcześniej okazało się, że umiejętności Browna zdecydowanie odbiegają od oczekiwań Fisha i podczas tych kilki występów za zestawem perkusyjnym znów zasiadł Stewart.

Komfortu pracy nie poprawiała także sytuacja rodzinna artysty. By choć częściowo zmniejszyć swoje długi zmuszony był sprzedać swoją posiadłość, a przynajmniej jej część: „Po tym, jak nie udało mi się sprzedać nieruchomości jako całości, obudziłem się z oczywistym wnioskiem, siedząc w ogrodzie... Podzielenie jej i sprzedaż domu jako osobnej jednostki, przy jednoczesnym zachowaniu studia i przekształceniu go w nowy dom, dałoby nam szansę. Oznaczało to zamieszkanie w domu mobilnym obok studia, podczas gdy my przekształcalibyśmy go z czasem, gdy fundusze by na to pozwalały. Największym problemem było pozwolenie na budowę, ponieważ chciałem zbudować nowy dom na polu”.

Pomysł ten niespecjalnie spodobał się jego żonie, Tamarze. Już nienajlepsze stosunki pomiędzy małżonkami uległy jeszcze większemu pogorszeniu i ostatecznie w lutym Tammy, wraz z córką Tarą, wyjechała do rodzinnego Berlina.

Pozostawiony sam sobie Derek skupił wszystkie siły na dokończeniu płyty, już wcześniej zatytułowanej „Fellini Days”, która ostatecznie ukazała się 2 maja 2001 roku. Jak łatwo się domyślić, inspiracją do tworzenia warstwy lirycznej była twórczość wielkiego włoskiego reżysera, Federico Felliniego, a właściwie klimat jaki stworzył on w swoich filmach. Tytułowe dni można odbierać jako „niemal idealne, w których czas nie ma żadnego znaczenia”, a artysta może skupiać się na jasnych stronach życia i cieszyć się z błahych rzeczy, które dzieją się w ogólnie nieciekawym dla niego okresie.

Dźwięk taśmy filmowej (którym rozpoczyna się każda ścieżka na płycie), komenda reżysera („motore!”) na tle fortepianowego motywu i ruszamy… Tak rozpoczyna się nagranie „3D”. Początkowo jest nastrojowo, spokojny rytm, pojedyncze nuty wygrywane na klawiszach i gitarze, a do tego delikatny śpiew Fisha. W refrenie robi się bardziej intensywnie dzięki mocniejszym akordom gitary oraz wokali w wykonaniu Fisha oraz śpiewających w chórkach pań Zoe Nicholas i Susie Webb, które poznał występując z SAS Band:

 

“Living in Wonderland, the grass is so green,

Tongue-tied, a dry mouth swallows a scream,

Yours to pretend, it's yours to pretend, this trip never ends, it's coming at you

In 3D.”

 

W drugiej części gitary brzmią jeszcze bardziej potężnie, a partia solowa Wesa jest porywająca, co w połączeniu z mocnymi orkiestracjami oraz sporą ilości samplowanych odgłosów tworzy niezwykle majestatyczną atmosferę.

„So Fellini” to z kolei typowo rockowy kawałek, z wielokrotnie powtarzanym tytułem w refrenie. Mimo niespecjalnie wyszukanej formy trzeba przyznać, że nagranie wpada w ucho i na koncertach sprawdza się doprawdy świetnie.

Na następnej ścieżce znalazła się zdecydowanie najsłabsza piosenka na płycie, „Tiki 4”, choć i tu można znaleźć plusy, jak choćby ciekawy podkład gitarowy z wykorzystaniem efektu kaczki. Niestety sytuację pogarsza, może i pasujący do nastroju, ale jednak irytujący podkład grany na bongosach oraz niewyszukana partia wokalna. Tekst zainspirowany został wizytą w Stanach z SAS Band. Jest to wspomnienie pewnego wieczoru spędzonego w iście hipisowskim stylu w tytułowej posiadłości. Może gdyby utwór trwał o połowę krócej niż 7 i pół minuty, wówczas byłby bardziej przyjazny?

Kolejna kompozycja, „Our Smile”, to typowa dla Fisha ballada, z może niespecjalnie wyszukaną, ale przyjemnie wpadającą w ucho melodią graną przez Wesa oraz z miłosnym tekstem:

“I'm so drunk,

I'm so high, I'm not sure that I'm still making sense,

Can't explain,

For the first time these feelings inside,

And I'd thought

I'd control of my heart that this chapter was over

And you rewrote my life and showed me a happy end

They don't know the full story,

The one we never can tell,

The affair we declare to be over,

We lie to ourselves,

They don't know the full story,

The one we never can tell

And I hide a smile, I hide a smile for you,

I hide a smile for you”.

 

Po tej dawce lekkości przychodzi pora na zdecydowaną zmianę nastroju. Po cytacie z filmu „La Dolce Vita” (słynne zdania wypowiadane przez Anitę Ekberg „I like lots of things. But there are three things I like most. Love, love and love”) ciszę przecinają ostre dźwięki gitary. Tak rozpoczyna się „Long Cold Day”, w którym króluje zadziorny riff, jeden z najlepszych jakie pojawiły się na płytach Szkota, trochę w stylu tego, który Steven Wilson stworzył w „The Perception Of Johnny Punter”. Emocjonalny śpiew Dereka w połączeniu z gorzkim tekstem o rozstaniu to odreagowanie sytuacji w jego małżeństwie:

“It's so funny, you don't call at night, always missing in action

I'm left out in the cold, and you'd never have thought I was thinking

Turning it over

Putting the pieces in place and building a case for my anger

I'm taking it in, I'm taking my time in taking you out

'Cause it'll be a long cold day in Hell before I take you back”.

 

Tekst do „Dancing in Fog” zainspirowała scena z filmu „Amarcord”, gdzie na zewnątrz spowitego mgłą Grand Hotelu, zamkniętego na zimę, grupa chłopców wyobraża sobie taniec z dziewczynami w rytm orkiestry. Stał się tekstem o pomyłkach tożsamości, skradzionych romansach i poszukiwaniu utraconych marzeń.

W podkładzie królują pociągłe nuty wydobywane z gitary oraz instrumenty perkusyjne (na całej płycie gra na nich Dave Haswell) i klawiszowe tła tworzące nieco tajemniczy, zamglony nastrój. Mamy tu też fragment z orkiestrowym rozmachem i z wykorzystaniem trąbki. Niestety granej na klawiszach.

W „Obligatory Ballad” słyszymy praktycznie tylko gitarę elektryczną i wokal Fisha. Ta aranżacja niestety uwypukla braki, jakie pojawiły się w głosie Szkota po latach występów na scenie oraz stosowania używek. To kolejna bardzo gorzka, osobista pieśń o wypaleniu w związku. Fish: „(tekst) był tak szczery jak tylko mogłem sobie pozwolić w tamtym czasie. Partie wokalne były przytłaczające, a było sporo przerw na papierosa, które pozwoliły mi odbudować się na zewnątrz w ogrodzie”.

“Time was when the moments seemed to last forever,

Time was when we never thought we would be anything but together,

Lonely people in separate rooms, lonely people with nothing to do,

Lonely people just like me and you, so predictable, so sadly true,

So sadly true, so obligatory,

Just like me and you, so obligatory, so obligatory”.

Na przedostatniej ścieżce znalazła się kolejna podniosła pieśń, tym razem inspirowana pobytem w Kosowie. „The Pilgrim’s Address” to głośny apel żołnierza sprzeciwiający się bezsensowi wojen prowadzonych w imię chorych poglądów, chęci zysku, czy pokazania własnej wielkości przez przywódców. Temat niestety wciąż bardzo aktualny…

“Mr President, you don't know my name,

But you could find it if you really cared,

Because I pay my taxes and I pay my dues,

All I ask for in return is the truth.

I'm no-one special, just a regular guy

But I just can't keep on wondering why

That the shells we fired they now kill our own

And we waste away like shadows in our homes.

I fell from blue skies, fought through desert storms

I froze in firefights, I killed someone,

That had a father who loved him just like mine

Who believed the sacrifice was justified

In the name of freedom and in the name of God”.

W nagraniu wziął udział jeden z żołnierzy poznanych w Bośni, Paddy Mayne. Jego głos recytujący tekst śpiewany równocześnie przez Szkota słychać w drugiej części nagrania. To, w połączeniu z marszowym rytmem, potęguje wydźwięk treści pieśni.

Album zamyka nagranie „Clock Moves Sideways”. Mamy tu perkusyjny loop, gitarowy motyw, ponure klawiszowe tło i spokojny początkowo śpiew Fisha, który z czasem przybiera na sile, by w końcu zabrzmieć pełną mocą. To wszystko współgra idealnie z kolejnym mocno osobistym tekstem dotyczącym ostatnich kilku miesięcy związku z Tammy i ostatecznego jego rozpadu:

“Face up to the facts, face up to the truth, face up to reality, you're just being used

There's a spark in your eyes, when she calls you'll explode and she's blaming it all on crossed wires.

When the clocks move sideways, when the clocks move sideways, Fellini days”.

Wrażenie robi wyciszony fragment z gitarą klasyczną, cichym werblem w tle, fragmentem monologu z filmu i stopniowo przybierającym na sile śpiewem Dereka imitującym dźwięk zegara:

“Tick, tock, tick, tock, tick, tock, tick, tock, tick, tock, tick, tock

Tock, tock, tock, tock...

When the clock moves sideways, when the clock moves sideways

Fellini days

Fugazi

Don't answer the phone

Fugazi”.

 

To ostatnie słowo z pewnością wywołało dreszcze u każdego fana Marillion, przynajmniej przy pierwszym odsłuchu. Na pewno tak było w moim przypadku, tym bardziej, że miało to miejsce podczas krakowskiego koncertu artysty. Przez chwilę miałem nadzieję, że za moment usłyszę ten klasyk byłej grupy wokalisty. To co prawda nie nastąpiło, ale efekt i tak pozostał. To zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów wydawnictwa.

Okładkę stworzył Mark Wilkinson, wykorzystując w tym celu technikę cyfrową. Przedstawia ona portret Fisha, którego głowa wynurza się z wody na tle nieba czerwonego od wystrzałów. To nawiązanie do postaci Kapitana Willarda z filmu „Czas Apokalipsy”. Cóż… delikatnie mówiąc nie jest to najlepszy obraz, spośród tych które Wilkinson stworzył dla wokalisty.

Tym razem, ze względów finansowych, nie ukazał się żaden singiel promujący. To była pierwsza taka sytuacja w solowej karierze wokalisty. W niektórych rozgłośniach radiowych grany był utwór „Our Smile”, z umiarkowanym odbiorem wśród słuchaczy. Album został wydany jako winylowy picture disc (bez nagrań „Our Smile”, „Dancing In Fog” i „Obligatory Ballad”) oraz na płycie kompaktowej w opakowaniu typu jewel case z miejscem na drugi dysk. Ten, zatytułowany „Fellini Days – Companion CD” ostatecznie ukazał się 29 listopada i zawierał 5 rejestracji koncertowych z Oslo, Rotterdamu i… Poznania („So Fellini”), trzy remiksy w wykonaniu Maxa Raela z grupy History Of Guns oraz akustyczną wersję „Our Smile”. W późniejszym czasie, za sprawą wytwórni Snapper ukazała się edycja z jedną płytą umieszczoną w digipacku bez jakichkolwiek zmian w jej zawartości.

W 2015 roku album wydany został, w ramach serii „The Remasters”, przez Chocolate Frog Records w wersji na trzech płytach kompaktowych umieszczonych w digibooku. Na pierwszym dysku znalazł się główny album. Drugi zawiera instrumentalne wersje demo (w tym niewykorzystane na płycie tematy „Aggro”, „End Of The Line” i „Federico”), remiks nagrania „Dancing In Fog” i akustyczną odsłonę „Our Smile”. Ostatni krążek przynosi 10 odsłon koncertowych, w tym „So Fellini” z Poznania.

Jeśli jesteśmy już przy koncertach, to kilka słów poświęcę jeszcze muzykom, którzy wyruszyli z Fishem na trasę. W skład grupy towarzyszącej wokaliście weszli John Wesley i John Young. Wiadomo było, że Steve Vantsis i Dave Stewart nie będą dostępni. Na ich miejsce Derek zatrudnił Johna Martyra, który w przeszłości bębnił w… Marillion (7 koncertów przed dołączeniem do grupy Iana Mosleya) oraz basistę Steve’a Barnacle’a znanego ze współpracy z Rogerem Daltreyem czy zespołem Visage. Już w trakcie niemieckiej części „Fellini Nights Tour” John Young dostał ofertę od grupy Scorpions, której nie mógł odrzucić. Zanim jednak odszedł, znalazł zastępcę w osobie Jima Haydena i pomógł mu przygotować się do występów. Jego debiut sceniczny miał miejsce 28 maja na deskach… Kinoteatru „Związkowiec” w Krakowie. Byłem świadkiem tego wydarzenia.

Siódmy solowy album szkockiego wokalisty jest na pewno dziełem kontrowersyjnym. Z jednej strony kompozycje są interesujące, a warstwa liryczna bardzo emocjonalna, a z drugiej forma wokalna Fisha nie jest najwyższych lotów, a produkcja Elliota Nessa miejscami razi. Niektóre utwory są niepotrzebnie za długie, także ilość sampli z filmów Felliniego oraz z dokumentu „Ciao, Fellini!” była zbyt duża, co zauważył nawet sam artysta. Jego zamysłem było, by płyta była czymś w rodzaju filmu, z głosem reżysera, wstępami itp. Niestety końcowy, i tak odchudzony w stosunku do pierwotnego pomysłu, efekt nie do końca spełniał oczekiwania wokalisty, jednak zabrakło czasu i odpowiedniego sprzętu, by to poprawić. Przy okazji ukazania się ostatniej wersji („The Remasters”) płyty, chciał, by całość zmiksował ponownie Calum Malcolm, jednak okazało się, że twardy dysk, na którym zapisane były ścieżki zarejestrowane podczas sesji, jest uszkodzony. Wielka szkoda, bo przy poprawionym miksie album mógłby zyskać na wartości. Trudny album powstały w niełatwym dla Dereka Williama Dicka czasie.

MLWZ album na 15-lecie Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku