Norweska wokalistka, pianistka i kompozytorka Susanne Sundfør nagrała swój piąty studyjny album zatytułowany „Ten Love Songs”. Został on wydany 16 lutego tego roku przez Warner Music Norway. Susanne nie jest może tak przebojową gwiazdą jak te, które lansowane są w różnych rozgłośniach FM czy stacjach telewizyjnych w naszym kraju, ale jak to bywa w tym biznesie, trochę inne kryteria brane są pod uwagę przy popularyzowaniu muzyki „przebojowo-tanecznej”. Polecam posłuchanie tej artystki, która naprawdę potrafi być na topie, jak też prezentuje interesujące nowoczesne i efektowne brzmienie.
Pierwszy utwór na „Ten Love Songs” to „Darlings” - spokojna krótka piosenka, w której wokalistce towarzyszą chórki, mające podkreślić charakter i kształt nagrania. W kompozycji „Accelerate” panuje już inna melodia. Jest w niej rytm, który potrafi poderwać z nóg, ale są również ciekawe organowe dźwięki, zaskakujące na pierwszy rzut ucha i niepasujące swym klimatem do reszty, ale myślę, że to kwestia czasu i osłuchania, aby przekonać się do nich. W bitowym klimacie kołyszemy się w takt muzyki prezentowanej przez Norweżkę, słuchając utworu „Fade Away”. Tutaj przypomina ona swym brzmieniem lata 80. – złote czasy dla muzyki pop. Trochę spokojniejsze nuty i bardzo czarujące swym wykonaniem partie instrumentalne przemawiają do nas w utworze „Silencer”, do którego chętnie często powracam, pomimo jego smutnego charakteru. Susanne potrafi przekazać swoje emocje, zarówno głosem, jak i melodią. Może nie od razu, ale z każdą sekundą swojego wydawnictwa stara się impulsywnie wpływać na odbiorcę, o czym przekonacie się słuchając „Kamikaze”, w którym mamy zaskakujące zakończenie. Z kolei to, co przygotowała dla słuchaczy w nagraniu „Memorial” - najdłuższym z tego albumu - wzbudza ogromny podziw dla jej talentu kompozytorskiego. Jest lirycznie, niemal epicko poprzez pięknie zaaranżowane orkiestrowe brzmienie, które odrywa nas na kilka chwil od wszechobecnej elektronicznej subkultury. Może dla niektórych taka muzyka jest zbyt prosta i banalna i niemającą nic wspólnego z kreatywnością, ale czas pokaże, kto miał rację. W „Delirious” i „Slowly” powracamy do realnego świata tętniącego szybkim internetem, nowoczesną technologią i tanecznymi kawałkami. To elektroniczne muzyczne zabawki, z których da się stworzyć poprawny przebojowy kawałek. Tego wszystkiego doświadczamy odkrywając ogromne możliwości piosenkarki. Ciekawie prezentuje się też kompozycja „Trust Me”. To już koniec. Czas szybko płynie przy słuchaniu nagrań tej pani.
Nasz bohaterka - do tej pory znana tylko niewielkiej rzeszy słuchaczy - pokazuje, że ma ogromną siłę oddziaływania, nie tylko zresztą swoim głosem. Mam nadzieję, że po wysłuchaniu „Ten Love Songs” anonimowość norweskiej wokalistki przemieni się w rozpoznawalność, a kto wie, może nawet i w popularność? Czasami warto posłuchać co interesującego dzieje się nie tylko w muzyce progresywnej, by potem nie zostać zaskoczonym pytaniem o Susanne Sundfør – artystkę, która z każdą kolejną płytą dojrzewa artystycznie i poszukuje różnych form swej kobiecej muzycznej wrażliwości. Nie interesują ją tylko aspekty techniczne wykonywanej muzyki. Przede wszystkim stara się dodać do niej cząstkę siebie po to, aby wywrzeć istotne wrażenie na słuchaczu, a nie stać się tylko sezonowym, jednorazowym produktem popkultury.