Dziś mam w ręku krótki akustyczny krążek urodzonego w 1971 roku artysty pochodzącego z Florencji. Cris Pinzauti to gitarowy samouk i uzdolniony kompozytor od najmłodszych lat udzielający się w rozlicznych projektach (najbardziej znane to Suzy Q i Devil’s Mojito). Od ponad 10 lat działą jako solista, występuje często na scenie jako typowy “one man band” grając na gitarze, śpiewając i wspomagając się elektronicznymi urządzeniami budującymi niezbędny podkład i loopy. Tak też powstał jego najnowszy album zatytułowany “Black”. Ale trzeba zaznaczyć, że do studia Cris zaprosił kilku zaprzyjaźnionych muzyków, dzięki którym to, co słyszymy na tej płycie nie jest zwykłą napakowaną elektroniką dźwiękowa papką, a żywym akustycznym graniem. Dość przyjemnym. W sam raz na gorące toskańskie wakacje…
“Black” to 8 niezbyt długich kompozycji (cała płyta trwa ledwie pół godziny), w których słychać fascynację Pinzautiego twórczością Neila Younga, Toma Waitsa, po części także Petera Gabriela, a nawet Johnny Casha. Choć to typowo brzmiące gitarowo-akustyczne granie, to trzeba zwrócić uwagę na to, że nasz bohater proponuje bardzo mrocznie i bardzo tajemniczo brzmiącą muzykę. Tematyka krótkich piosenek Pinzautiego mówi o ciemnych stronach ludzkiej psychiki i egzystencji. Już same tytuły mówią wiele: “The Devil In The Closet”, “My Black Is Back”, “The Vampire’s Lullaby” czy “Zombie Attack”. No i trzeba przyznać, że zderzenie tej mrocznej tematyki z akustycznym graniem robi intrygujące wrażenie. Ale trzeba do tego odpowiedniego nastrojenia…
Tak, czy inaczej, “Black” to po prostu dobry rockowy album, bez udziwnień, z prostymi piosenkami, ale i też utrzymany w niepokojącym nastroju.