Zawsze będę wspominał rok 1991 jako wyjątkowy ze względu na olbrzymią ilość znakomitych albumów, o których do dziś myślę z ogromną czułością. Wiele dobrego w muzyce wydarzyło się owego czasu. Nie ma co się rozpisywać nad fonograficznymi rarytasami, które po dzień dzisiejszy stanowią ozdobę niejednej kolekcji płytowej. Dla Andy’ego Latimera oraz zespołu Camel był to czas nowego otwarcia, budowania swojej pozycji w muzycznym świecie niemal od początku, startu w zupełnie nową rzeczywistość, na zupełnie nowych zasadach.
Aby uporządkować fakty, cofnijmy się do 1985 roku. Ostatnią pozycją, jaką Andy Latimer przygotował dla koncernu Decca, była kaseta video „Pressure Points”. Jest to zapis jednego z wieczorów zarejestrowanych w Hammersmith Odeon w kwietniu 1984 roku. Owego czasu Camel dał w tym miejscu trzy pożegnalne koncerty. Skomplikowana sytuacja w macierzystej wytwórni płytowej oraz w zespole zmusiła Andy’ego do zawieszenia działalności. Andy Latimer pukał do drzwi kilku wytwórni płytowych. Niektóre trochę go zwodziły, inne były zainteresowane współpracą. Jedną z nich była dobrze znana także polskim wielbicielom progresywnego rocka oficyna EG mająca na swoim koncie m.in. albumy U.K. czy King Crimson. Wiele rozmów, jakie Andy Latimer odbył z dyrekcją tego wydawnictwa, dotyczyło propozycji nagrania przebojowego singla. Generalnie Latimer był zmuszony do wysłuchiwania opinii sugerujących mu wycofanie się z show biznesu muzycznego, gdyż jest za stary na tę zabawę, a teraz świat należy do młodych gniewnych. W tym miejscu aż chce się powiedzieć: skąd ja to znam? Andy Latimer mówił w jednym z wywiadów, iż po nieudanych próbach uzyskania nowego kontraktu postanowił wziąć los w swoje ręce. Wraz ze swoją życiową partnerką Susan Hoover wyprzedali cały majątek i wyruszyli do Stanów Zjednoczonych, by zacząć tam wszystko od początku.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że część materiału zawartego na „Dust And Dreams” była gotowa już w 1985 roku, jednak ze względu na drogę, jaką Andy musiał przejść, by wreszcie stać się w pełni artystą niezależnym, te skomponowane wcześniej nuty musiały swoje odczekać, by pojawić się w pełnej krasie na albumie „Dust And Dreams” w 1991 roku.
Andy Latimer odnalazł swoje przeżycia związane ze zmianą miejsca zamieszkania i całego otoczenia w książce Johna Steinbecka „Grona gniewu”. Nie będę streszczał tego opasłego tomiszcza w kilku zdaniach dla potrzeb tego tekstu, gdyż mniemam, że każdy zna jego treść. Stanowiło ono kiedyś kanon lektur szkolnych. John Steinbeck pisze zazwyczaj o skomplikowanych ludzkich losach, w które wpisuje się wojna albo wędrówka w poszukiwaniu lepszego jutra. Opisuje wielowymiarowość ludzkiego cierpienia, a bohaterowie jego powieści uwikłani zazwyczaj są w bardzo skomplikowane relacje. Nie dziwi więc fakt, że Andy Latimer, chcąc opisać swoje zawijasy życiowe, posłużył się treścią tej powieści.
Album „Dust And Dreams” opisuje drogę, jaką trzeba przejść, by dopiąć swego. Ta symboliczna droga na zachód („Go West”) jest wizją nadziei na lepszy świat, ten za horyzontem, gdzie zachodzi słońce. Droga jest długa, piaszczysta, spalona słońcem, a marzenia ogromne, dające niewyobrażalną siłę. Klimat powieści Steinbecka jest wyraźnie odczuwalny w tej nowej muzyce zespołu Camel. To tzw. nowe otwarcie, związane z wydaniem „Dust And Dreams” pod własnym szyldem Camel Productions, było również mocno słyszalne w samej muzyce. „Dust And Dreams” to jedna suita złożona z 16 fragmentów, które w oderwaniu od siebie nie potrafią samodzielnie egzystować. Dopiero słuchanie albumu w całości pokazuje piękno tej muzyki. Dramaturgia „Dust And Dreams” zbudowana jest w oparciu o niepowtarzalne brzmienie gitary Andy’ego Latimera. W moim odczuciu nie są to jedynie zwykłe solówki, ale opowieści szkicowane za pomocą gitary – czasem chyba istotniejsze niż warstwa tekstowa. Stopniowanie muzycznego napięcia przez Latimera kojarzy mi się czasem z klimatem budowanym przez Steve’a Hacketta. Andy Latimer stanął także za mikrofonem. Słuchając jak śpiewa, bez trudu odkryjemy w nim człowieka mającego spory bagaż życiowych doświadczeń. Jego śpiew jest niezwykle głęboki, ale nie przygnębiający. Wyczuwalny smutek w głosie Andy’ego sprawia, że treść albumu staje się bliższa słuchaczowi. Pierwszoplanowa gitara Latimera otoczona została barwną szatą instrumentów klawiszowych oraz orkiestracji wykonanych również za pomocą elektroniki. Cały materiał sączy się powoli, wtajemniczając słuchacza w opowiadaną historię, dawkując umiejętnie napięcie. Andy nagrał materiał będący w opozycji do rodzących się trendów popularyzujących krótkie, banalne piosenki. „Dust And Dreams” jest realizacją odwiecznych pragnień Latimera chcącego nagrywać niczym nie skrępowane formy muzyczne, niepodlegające rynkowym wymaganiom. Andy Latimer, będąc w posiadaniu własnego domowego studia oraz związanego z nim wydawnictwa, osiągnął pełen komfort pracy twórczej. Słuchając „Dust And Dreams” doznajemy uczucia całkowitej swobody gatunku. Camel wepchnięto w ciasne ramy progresywnego rocka, ale znajdziemy tam coś więcej niż typowe dla tego gatunku schematyczne rozwiązania. Muzyka zespołu Camel jest swego rodzaju filozofią, sposobem na życie, na wyrażanie swojego stanowiska wobec różnych jego aspektów. Album „Dust And Dreams” jest koronnym dowodem na to, jak pasja w połączeniu z konsekwencją oraz olbrzymią pracowitością przynoszą po latach życiowych przepychanek pożądany efekt. Dla mnie – tak zupełnie prywatnie – wiele znaczy ten album, jego treść, subtelnie cieknąca muzyka bez żadnego pośpiechu, jakby obok zgiełku dnia codziennego. Jednocześnie niesie on ze sobą ogromną porcję życiowych mądrości, daje wewnętrzną równowagę dzięki wyjątkowo oryginalnej, czystej i prawdziwej muzyce. Bezpośredni oraz prosty przekaz tego albumu podkreśla skromna czarno-biała okładka przypominająca oprawę książki.
Andy Latimer, reaktywując Camel, zgromadził wokół siebie mnóstwo przyjaciół. Sam zaśpiewał, zagrał na gitarze i flecie, a także zmierzył się z niektórymi partiami instrumentów klawiszowych. Zaprosił do współpracy wiernego kompana Colina Bassa, który również śpiewa oraz gra na gitarze basowej. Prócz tych dwóch gentlemanów w nagraniu „Dust And Dreams” wzięło udział kilku zacnych muzyków takich jak m.in. Tom Scherpenzeel (Kayak) grający na instrumentach klawiszowych, u boku Andy’ego Latimera znów stanie na scenie podczas polskich koncertów, zastępując zmarłego Guy LeBlanca, Paul Burgess – perkusja, David Paton – perkusja, znany już ze wcześniejszej współpracy z Camel. Oprócz tych znanych nazwisk pojawiło się jeszcze kilku instrumentalistów współtworzących to wyjątkowe w swojej wymowie dzieło.
Camel z wielkim rozmachem wykonał „Dust And Dreams” podczas koncertu w Holandii we wrześniu 1992 roku, na którym miałem ogromną przyjemność być. Koncert ten został utrwalony na znakomitym albumie „Never Let Go”.
Czas powrotu był dla zespołu Camel trudny, jednak zakończony sukcesem. Niewątpliwie przyczynili się do tego wierni fani na całym świecie, którzy wsparli zespół na wszelkie sposoby. Należę do grona ogromnych zwolenników tego albumu. Cenię „Dust And Dreams” za wszystko, począwszy od okładki, poprzez zawartą w nim treść, kończąc na muzyce. Warto przypomnieć sobie ten album, przeżyć go w domowym zaciszu, uważnie wsłuchać i wczytać się w teksty, a gwarantuję, że odkryjecie tę płytę po latach na nowo.