Trzeba wziąć głębszy oddech, policzyć do dziesięciu lub najlepiej umówić się do obeznanego w swoim fachu psychoterapeuty, zanim ktoś odważy się unieść na swoich barkach ciężaru nowego wydawnictwa grupy Leprous. Jeszcze nigdy nie stworzyli albumu o tak wielkiej kumulacji negatywnej energii. Smutek przekształca się w głęboką depresję, by za chwilę wybuchnąć opętańczym gniewem i szaleństwem. Dotychczas główny twórca tej lawiny ciemności, nie przekraczał granicy „melancholii”. Teraz trudno zdiagnozować ogrom nagromadzonych na orbicie życia ładunków z odpalonym lontem. Kiedyś muzyczną nostalgię można było stopniować…. W tym dziwnym szeregu jako pierwszy stawał król smutku Nick Cave obsypujący płatkami róż swoją ukochaną. Zaraz za nim podnosił spożycie antydepresantów My Dying Bride. Na trzecim miejscu niepodzielnie panowali ze swoją fińską melancholią panowie z Insomnium. Mistrzowie „muzycznych smuteczków” zostali jednak bezpowrotnie zdetronizowani przez grupę Leprous. Jednakże geneza Werterowskiego nastroju nie tkwi bynajmniej w naturze samych artystów. Temat narzuciło życie i charakter muzyki, która zaczęła nabierać bardziej gniewnych i minorowych tonów, tak jak rzeczywistość w jakiej żyjemy.
Początek tej recenzji zabrzmiał być może jak mowa końcowa prokuratora generalnego w prowincjonalnym sądzie we wschodniej Erytrei. Lecz słowa te to nie zarzuty, lecz raczej stwierdzenie faktów i element zachwytu. Cóż mógłby na to odrzec adwokat? „Smutek nakręca magiczną machinę inspiracji i piękna”. To prawda. Jest tu ogrom przepięknej i barwnej muzyki. To sklep z bronią palną, greckimi wazami i różowymi figurkami księżniczek. Różnorodność, z jaką rysuje swoje zawikłane myśli Einar jest zaskakująca. Towarzyszą mu w tym rytuale zbrodni, koledzy z zespołu. Warto przypomnieć skład tej zwariowanej ekipy: Einar Solberg (wokal prowadzący, syntezatory), Tor Oddmund Suhrke (gitara), Robin Ognedal (gitara), Simen Daniel Borven (bas) i Baard Kolstad (perkusja).
„Melodies Of Atonement” to album, na którym precyzyjnie zachowana jest równowaga pomiędzy szaleństwem, perfekcją i bólem. Einar zabiera nas do krainy schizofrenicznych snów i fantazyjnych wizji. „Psychoza” Roberta Blocha scala się tu z powieściami Lovecrafta. Nostalgia zatapia szpony w mrocznej, listopadowej nocy. Krew miesza się z kroplami deszczu. Wampiry burzy wbijają zęby w otwarte rany ziemi.
„Silently Walking Alone” rozpoczyna terapię na oddziale prowadzonym przez doktora Sigmunda Freuda Solberga. Jego wysoki głos, ciężkie gitarowe riffy zakotwiczone w niepokojącej elektronice i rytm napawający strachem - nierówny, złowrogi, paranoidalny. To sygnał do otwarcia wrót do innego świata. Do labiryntu, z którego nie można wyjść, do sali bez okien i drzwi. Nie ma odwrotu. Trzeba przetrwać to, co mamy wpisane w scenariusz naszego żywota. Jest tu chaos, zmysłowa siła i duszące opary - niemożliwe do usunięcia, blokujące krtań i tchawicę swoim ciężarem. Samotność jest bohaterem tej smutnej opowieści i to ta najbardziej bolesna i dołująca - samotność w tłumie.
„Silently walking alone. The power of being unknown. Silently soothing my soul. The hiding has taken its toll. Silently walking alone. Running up the slope to fight. With flashbacks from the night. To where I was born in guilt. Where every brick was built…”.
„Atonement” demaskuje zaburzone relacje międzyludzkie mające swoje źródło w przeszłości i wymagające pilnej interwencji, wybaczenia i pojednania:
„Turmoil, empty faces in a whirlpool. Removing pity with a sharp tool. Seems you’re always the one to blame. Sour, crumbled, ready to devour. Broken pieces of desire wanted freedom, but all you got was blame...”.
Niepokój tej kompozycji i jej złowrogi nastrój poraża i wtłacza w fotel. Zagmatwana perkusja, chaotyczny rytm i schizofreniczne wizje nawarstwiające się w dźwiękach - chorych, połamanych bólem i smutkiem, depresyjnych. Głos Einara wyraża wszystkie niepokoje i lęki. Zmaga się z demonami przeszłości.
Podobny nastrój funduje nam zespół Leprous w utworze „My Specter”. Jest tu jednak znacznie więcej ekspresji i kontrastujących ze sobą motywów. Einar jest jak łagodny Dr. Jackyll, by po chwili przeistoczyć się w demonicznego Mr. Hyde’a.
„I Hear The Sirens” jest kolejnym przykładem jak łagodnością można przezwyciężyć strach. Zakręcona sekcja rytmiczna miesza się tu z paletą brzmień generowaną przez wokal Solberga. Cisza miesza się z paranoidalnym lękiem, tęsknota z uczuciem, ból z ukojeniem.
„I fear the quiet, the severe silence. Longing for the feeling. This feeling so vibrant. Oh lord, I can’t deny. Oh Lord, must I defy? Oh Lord, can I rely? Oh being treated with silence. Oh Lord, I hear the sirens...”.
„Like A Sunken Ship” powalił mnie na łopatki swoim bezprecedensowym tekstem i szokującą muzyką. Chaos zdeterminowany bólem, marzeniami ocierającymi się o kraty niespełnienia, więziennym patosem beznadziejności. Einar jest gwałtowny, szalony w porywach obłąkańczego śpiewu. Karmi nas tekstem, który szepcze, wyraża swoim miękkim tenorem, falsetem i złowrogim krzykiem. Są tu wszystkie odcienie uczuć i emocji:
„I chose to leave, but I’m back. Can’t achieve what I lack. Chose to stop, sad to say. Giving up, over and over...”.
„Limbo” przypomina brzmieniem „These Black Claws” zespołu Vola. Zapewne to skojarzenie sprowokował motyw, który rozpoczyna utwór i stanowi jego tło. Pełen emocji wokal Einara nadaje mu specyficznego wymiaru.
Natomiast „Faceless” odpala rakietę ponurej rzeczywistości. Przytłumiona gitara, fortepian i rytm narzucony przez perkusję są przeciwwagą dla impulsywnego wokalu Solberga. Postrzeganie świata w czarnych barwach jest budulcem minorowego nastroju, portem, z którego wypływa okręt ze złamanym masztem. Muszę przyznać, że gdyby Einar był moim pacjentem, już po pierwszym utworze widziałabym go na leżance u psychoanalityka. Z drugiej strony, sztuka może być rodzajem terapii, gdyż pozwala uwolnić z siebie przytłaczający ciężar. Jest wentylem, przez który uchodzi nadmiar emocji, nostalgii i gniewu. Teksty Solberga demaskują tkwiące w nim pokłady ciemności. Taki jest chociażby początek utworu „Faceless”:
„Leave now before the eruption unfolds. Time to move on. Creatures made an illusion of me. Leave now, let me be. Faithless, like an abomination. Possessed arrogance. Praises forming a demon in me. Tainted, left behind...”.
„Starlight” inicjuje delikatny gitarowy motyw wsparty sekcją rytmiczną. Na tym fundamencie rozwija się w niskich rejestrach wokal Einara. Refren tworzą chórki, a głos Solberga robi się bardziej świetlisty. Podobnie jest w „Self - Satisfied Lullaby”. Mamy w tym nagraniu dużo miękkości i dźwięcznych polifonii.
Ostatni utwór, „Unfree My Soul”, jest kulminacyjnym momentem tego albumu. To jeden z najciekawszych jego fragmentów. Z pozoru prosty w budowie, z marszowym rytmem i falującą gitarą, zawiera jednak mnóstwo niespodzianek, zawirowań rytmu, linii melodycznej i moc ukrytą nie tylko w warstwie lirycznej. Jest jak zakamuflowane epitafium. Jak ponury pomnik z aniołem z nadłamanym skrzydłem i ze łzami spływającymi spod marmurowych powiek.
I to już koniec. The End. Aniołom wyrwano języki, aby nie mogły dłużej szeptać swych modlitw. Odcięto im dłonie złożone do modlitwy. Wywleczono za włosy z ołtarzy i świątyń, a „Melodies Of Atonement” to najmocniejszy i najbardziej przejmujący album Leprous i jeden z najlepszych w jego dorobku.