Na świecie jest wielu młodych, uzdolnionych ludzi. Nie zawsze jednak mają możliwość rozwinięcia skrzydeł, pokazania w czym są dobrzy, szlifowania swoich talentów i osiągnięcia sukcesu. Nie tak dawno byłam w Nairobii i miałam okazję obserwować dzieciaki wybijające szalony rytm na kawałkach blachy, grające na „afrykańskim wibrafonie” zrobionym z łupin orzecha kokosowego i dwóch patyków, rozśpiewane niczym ptaki i … szczęśliwe. Obdarte, chude, lecz ze słońcem w oczach. One potrafią cieszyć się chwilą, smakować życie i nie narzekać. Zapewne są wśród nich genialni artyści, którym nie będzie nigdy dane posmakować sławy. Lecz niezależnie od swojego losu mają roześmiane twarze. Taka jest Afryka. Tam uśmiech sklejony jest z kawałków słońca, a słońce jest ciepłem uśmiechu. Europa jest inna. Dobrobyt wymazał z ludzkich twarzy pogodne spojrzenia. Szczególnie u Polaków, którzy są wiecznie niezadowoleni, smutni i całymi dniami narzekają. Wydawać by się mogło, że jak ruszymy na północ, ludzie staną się jeszcze bardziej chłodni, niedostępni i melancholijni. „Figa z makiem i ucho od śledzia!” - jak to powiedział Henryk Kwinto w filmie „Vabank” Juliusza Machulskiego. Szwedzi są przesympatyczni, ciepli i pełni uśmiechu. Potrafią zarazić swoim humorem i fantazją. Tacy są też muzycy z zespołu Seventh Crystal. Na dodatek, urodzili się i dorastali w tej części świata, gdzie artyści mają szanse wzniesienia się ponad szarą rzeczywistość i spełnienia swoich marzeń. I oczywiście dokonali tego, kształcili się, doskonalili w muzycznej profesji. Osiągnęli cel stając się częścią magicznej krainy dźwięków.
Historia Seventh Crystal rozpoczęła się w Gothenburgu, skąd pochodzą członkowie zespołu. Ich dzieciństwo naznaczone było muzyką, o czym szeroko pisałam w recenzji ubiegłorocznego albumu „Wonderland”. Sztuka jest okazją do ukazania swojego wewnętrznego świata, uczuć, emocji, do manifestowania poglądów i malowania zachwycających pejzaży barwami melodii i rytmu. Pasja, talent i wyobraźnia stały się źródłem niesamowitych kompozycji, które ujrzały światło dzienne wraz z wydaniem pierwszej płyty studyjnej - „Delirium” (ukazała się nakładem Frontiers Records w maju 2021 roku). Zespół stworzyli znakomici artyści spleceni więzami przyjaźni, co zapewniało wspaniałą atmosferę i zapał z jakim mogły powstawać fantastyczne piosenki. Było ich sześciu: Kristian Fyhr (wokal), Emil Dornerus (gitara), Gustav Linde (gitara), Olof Gadd (bas), Johan Alvsang (instrumenty klawiszowe) i Anton Ross (perkusja).
W listopadzie 2021r. ukazała się ich płyta koncertowa - „Live at NSL (Nordic Sound Lab)”. Na kolejny album studyjny trzeba było czekać aż do 14 marca 2023, gdy ukazał się wspomniany już „Wonderland”. W tym samym roku miała też swoją premierę doskonała EP-ka „Infinity”. Nastąpiły też zmiany personalne w zespole. Jesienią odszedł Johan Alvsang. W związku z powyższym, prace nad kolejną płytą przebiegały już bez niego
Nowe wydawnictwo,„Entity”, pojawiło się rynku fonograficznym 8 listopada br. Wielu fanów czekało z przyspieszonym pulsem na tę chwilę, a warto było czekać. Bo na płycie znalazło się trzynaście świetnych kompozycji, prawie godzina fascynującej uczty ozdobionej wykwintnymi, muzycznymi smakołykami.
Nie ukrywam, że kocham tę niesamowitą umiejętność łączenia cudownych melodii z ognistym rytmem, perfekcjonizm w prowadzeniu zawiłych instrumentalnych akrobacji, lekkość formy i eteryczny mistycyzm. Powermetalowy temperament krzyżuje tu szpady z progresywną stylistyką.
Album otwiera „Oathbreaker”. To szalona rockowa piosenka, mocna jak dynamit. Wokal Kristiana Fyhra cudownie wkracza w górne rejestry, nakręca potencjał kompozycji, wchodzi w harmonijną relację z gitarą i chórkiem. Dynamiczna praca perkusji, za którą zasiada Anton Ross, podkreśla moc ukrytą w każdej frazie utworu.
„Thirteen to One” zawiera bardzo ciekawy dialog pomiędzy gitarami Emila i Gustava, a wspinającym się po odległych oktawach głosem Kristiana. Bas jest dyskretny, jakby zagubiony w tle. Mr. Olof Gadd potrafi zamknąć w niewidzialnej szkatule najpiękniejszą dźwiękową poezję.
Czas na balladę o piekielnym sercu i skrzydłach anioła. „404” to, nie mniej ni więcej, misterium nut ułożonych w harmonijne, stubarwne bukiety.
„Path of the Absurd” jest jednym z najciekawszych utworów na płycie. To kompozycja, która zapada w pamięć. Wyszeptana z prawdziwie filmowym rozmachem, ekspresyjna w każdym calu. Jest scenariuszem w którym bohater opowieści ujawnia szczegóły swojej ucieczki ze świata, który go zawiódł, rozczarował i zabił w nim wiarę w lepsze jutro.
„Archtect Of Light” jest niczym światełko w tunelu. Progrockowy kalejdoskop miesza się z cudownymi solówkami gitary i ciepłym wokalem. Uwielbiam tę równowagę pomiędzy zmysłową ekspresją, a dynamiką rytmu i eksplodującym ogniem.
Po krótkim „Interlude”, w którym słyszymy tekst wypowiadany przez Tobiasa Jonssona (wokalista Saffire, Gathering Of Kings), następuje niesamowicie przebojowy „Blinded by the Light”. Jest tu znakomita linia wokalna i ogniste muzyczne szaleństwa. To wprowadza słuchaczy do innego świata.
„Sirens Song” zagłębia się w problemy uczciwości i bezpieczeństwa. Muzykę i tekst do tego utworu napisał Olof Gadd. Utwór był zainspirowany wydarzeniami sprzed kilku lat. Atak na Kapitol i World Trade Center pozostał w pamięci wielu ludzi. Wspaniała muzyka i warstwa liryczna inspirują swoją mocą i przekazem medialnym. „In the arms of oblivion, lies the truth and honesty made by their own hands”- to słowa refrenu, które są uniwersalną wypowiedzią, informacją skierowana do wszystkich ludzi, niezależnie od poglądów, koloru skóry i orientacji.
Energiczny „Versus” otwiera podwoje rockowych emocji. Gitary zaginają tu przeszywającą wszechświat granicę światła. Mkną niczym rącze ogiery przez prerię, nieokiełznane w swoim szaleńczym biegu, walczące o każdą minutę wolności.
Podobny ogień ma w sobie „Mayflower”. Po ekspansywnym, gitarowym riffie, następuje zwrotka ozdobiona świetną linią wokalną wspieraną przez chórki i dynamiczną pracę perkusji.
„Push Comes to Shove” to jeden z najmroczniejszych utworów w tym zestawie. Powolne, pełne dramatyzmu frazy rozwijają się w ekspresyjny refren.
Kontrastuje z nim kolejny utwór naznaczony przebojowym charakterem - „A Place Called Home”. Sentymentalizm i emocje wiążą grubym powrozem jego poszczególne fragmenty i składają je w jedną, efektowną całość.
Na zakończenie albumu otrzymujemy balladowy „Song of the Brave”. I jest to wspaniałe zakończenie. Głos Kristiana Fyhra brzmi mocno i świetliście. Po raz kolejny pokazuje tu swoje ogromne możliwości wokalne.
Zespół Seventh Crystal uwielbia eksplorować przeróżne rejony stylistyczne. Czerpie inspiracje zarówno z rocka progresywnego, soft rocka, jak i power metalu. Całość otula znamiennym dla siebie brzmieniem, zamyka myśli w szkatule czasu, a marzenia w głębinie serca. „Entity” to album naznaczony młodością, ekspresją i emocjami. Cudownie się go słucha, ale trzeba uważać, bo łatwo się uzależnić...