For All We Know - By Design Or By Disaster

Olga Walkiewicz

Supergrupy są zjawiskiem tak naturalnym, jak fakt, że po nocy wstaje nowy dzień. To cudowne jak potrafią zestroić się ze sobą artyści, których twórczość budowała podwaliny rockowego świata. Są perfekcyjni, dbają o detale i zasiewają ziarno szalonego czaru. Nie istnieje w tych dźwiękach najmniejsza kropla przypadkowości. Wszystko jest przemyślane i dopięte na przysłowiowy ostatni guzik.

For All We Know narodziło się w głowie artysty przez lata związanego z Within Temptation, gitarzysty i kompozytora, Ruuda Jolie. Efektem pomysłu było wydanie w 2011 roku debiutanckiego albumu o takiej samej nazwie jak zespół. Rudd otoczył się gronem przyjaciół, a że są to muzycy z najwyższej półki, to wydawnictwo było na wysokim poziomie pod każdym względem. Mogliśmy tam znaleźć takie nazwiska, jak: Jermain Van Der Bogt (wokal), Thijs Schrijnemakers (organy Hammonda), Marco Kuypers (fortepian, organy, Rhodes), Kristoffer Gildenlöw (bas) i Leo Margarit (perkusja). W 2017 roku ukazał się drugi album formacji - „Take Me Home” (wydany w tym samym składzie), a 22 marca tego roku doczekaliśmy się trzeciej płyty studyjnej, zatytułowanej „By Design Or By Disaster”. Album został wydany nakładem Construction Records. Ci sami twórcy, nowe pokłady emocji, szalone wrażenia i porywająca muzyka - barwna, zaskakująca pomysłowością i cudowną aurą. Ale tak działają doświadczeni artyści, gdy razem podnoszą żagle na wietrze.

Program płyty wypełnia jedenaście kompozycji zróżnicowanych pod każdym względem. Każdy z muzyków miał tu swoje pięć minut, opowiedział swoje historie i namaścił kompozycje znakiem papilarnym. Na początek otrzymujemy utwór „Forced To Be Free”, który wnosi pierwiastek rockowego, szalonego feelingu wraz z namiastką popowego grania. Wszystko jest doskonale zaaranżowane, skrupulatnie dograne i dopieszczone brzmieniowo. Końcowym efektem jest utwór, spełniający wszystkie wymogi rockowego przeboju. I tak powinno być. Muzyka potrafi przybierać wiele form, rozpościerać skrzydła i być pretekstem do nowych wizji. Wigor, ciepłe brzmienia i smakowite harmonie łączą w jedną, porywającą całość.

„Lifeline” porywa mistyczną atmosferą. Nie ma tu chwil artystycznej pustki. Jest pęd i zmagania z tym, co najlepsze i co warto posłuchać w pełnym skupieniu. Zakręcone w swoim barwnym „amploi” harmonie, świetny wokal i chórki nadają smaku całości.

Inny klimat spotykamy w „This Hell We Know”. Początkowy spokój ewoluuje stopniowo,   zamienia się w szaleństwo refrenu i jest motorem napędowym kompozycji. I ta chwila porywa, bo jest to bardzo zmyślnie stworzona całość.

Dynamika utworu „The Future That Came Too Soon” dodaje ognia, otwiera skrzydła, unosi słuchacza w rytmie nadawanym przez bas i perkusję wraz z płynącym motywem gitarowych riffów.

„All We Did We Hide” jest oazą spokoju. Nie jest to jednak ballada. To zwolniona w tempach muzyczna refleksja. Wokal Jermaina Van Der Bogta i akustyczna gitara, są prawdziwym clue tej kompozycji.

Dwuminutowy „Hush” zestraja zmysły, sublimuje w jednym krysztale wszystkie ukryte moce, a kolejny utwór wybucha ze zdwojoną siłą - „Remind Me To Forget You” łączy energię refrenu z refleksyjnością zwrotki. Są tu bardzo udane sekwencje gitary, świetne chórki i wspaniałą główną linia wokalna.

Podobnymi kontrastami okraszony jest „Flaws”. Majestatyczne tło z ciekawą sekcją rytmiczną Gildenlöwa i Margarita łączy się z głównym tematem nadawanym przez wokal i gitarę.

Bardzo dużo się dzieje w kolejnym utworze - „Guide Me In Getting Lost”. Naprzemienne zmiany rytmu wtapiają się w świetnie zbudowane konstelacje linii wokalnej. Jermain Van Der Bogt ma bardzo ciekawy, mocny głos o szerokiej skali. Duże możliwości wędrowania po oktawach potrafią dać znakomity efekt. Wokalista wyraża emocje niczym aktor na scenie, jego głos zmienia barwę, ewoluuje od szeptu do krzyku, z łagodnego tenoru zmienia się w mosiężny baryton. Tę „kameleonią”zdolność słychać szczególnie w ostatnich utworach albumu, które są popisem jego umiejętności. Chociażby fantastyczna kompozycja „Ghosts of Summer’s Past”. Oczywiście byłabym niesprawiedliwa nie wspominając o świetnej gitarze Ruuda Jolie i pracy sekcji rytmicznej (Margerit – Gildenlöw). Ozdobiony chórkami porywający refren łatwo zapada w pamięć swoją chwytliwą melodią.

Na zakończenie pojawia się prawdziwa „wisienka na torcie” w postaci prześlicznej ballady „Goodbye”. Wokal i efektowny akompaniament fortepianu budują niesamowity klimat tej kompozycji. W środkowej części ustępują miejsca gitarowej solówce i perkusji, by powrócić i nastrojowo zamknąć zarówno utwór, jak i cały album.

Płytę „By Design Or By Disaster” stworzyli artyści, których można zaliczyć do śmietanki sceny rockowej lub jak kto woli - elity. Nie ma tu jednak dążenia do gwiazdorstwa. Zespolili się w jeden, perfekcyjny organizm o nazwie For All We Know, który działa jak szwajcarski zegarek. Czasem nie wystarczy mieć talent i być perfekcjonistą. Stopień mistrzowski osiąga się, gdy w pełni rozumiemy czym jest dojrzałość artystyczna, a tej panom z For All We Know nie brakuje. Może dlatego powstają tak dobre płyty jak ta?...

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok