Wszyscy lubimy być porywani przez magiczne dźwięki wspaniałej muzyki. Nie ma nic przyjemniejszego niż zasiąść w fotelu, nałożyć na uszy słuchawki (lub jak kto woli mocniej podkręcić potencjometr wzmacniacza), nastawić płytę, by po chwili chłonąć docierające do naszych uszy dźwięki. Oczywiście bardzo dobrej muzyki. Jeżeli możemy do tego „pakietu” dołożyć jeszcze obraz, to wydaje się, że sięgamy pełni szczęścia.
Wszystkie powyższe elementy zapewnione są w przypadku wydanego niedawno koncertowego albumu zespołu Leafless Tree pt. „Live In Łódź”. Obraz idzie w parze z dźwiękiem, bowiem równocześnie z płytą DVD otrzymałem od zespołu krążek CD. Oba zawierają zapis koncertu, jaki odbył się w Łódzkim Domu Kultury 26 września ubiegłego roku. Miałem okazję słuchać i oglądać go na nowiutkim, bardzo dobrym jakościowo sprzęcie, ale to nie tylko on sprawił, że docierająca do moich uszu muzyka łódzkiej formacji wydała mi się zjawiskowa i ze wszech miar wyjątkowa. Ba, fenomenalna! Bo dawno już nie byłem tak miło i pozytywnie zaskoczony przez jakiegokolwiek wykonawcę.
Koncert nie odbywał się w jakichś spektakularnych warunkach: nieduża scena, mizerna frekwencja, amatorskie ujęcia kamery (czyżby w kilku ujęciach niewprawny kamerzysta przypadkowo wyłapał w kadrze naszego Marka J. Śmietańskiego cykającego foty z boku sceny?), ale czegóż się spodziewać po tym mało jeszcze popularnym w progrockowych kręgach zespole, który de facto wciąż ma jeszcze przed sobą prawdziwy płytowy debiut? Fakt niewielkiej popularności i małej jeszcze rozpoznawalności grupy Leafless Tree powinien niedługo przejść do lamusa. Dlaczego? Widzę ku temu co najmniej dwa powody. Po pierwsze, już niebawem (oby jak najprędzej) powinien ukazać się studyjny debiutancki album (w swoim dotychczasowym dorobku Leafless Tree ma jedynie wydaną już ładnych kilka lat temu EP-kę „The First Leaf” oraz prezentowanego przed rokiem w audycji MLWZ singla „The Third Piece Of Rock From The Sun”), a po drugie – koncertowy materiał zaprezentowany przez Leafless Tree na płycie „Live In Łódź” to… prawdziwe mistrzostwo świata! Tak, nie ma w mych słowach cienia przesady. Tak dobrej płyty, do tego tak dobrze zagranej w wersji na żywo, już dawno nie słyszałem.
Nie będę rozpisywał się w szczegółach o każdym z ośmiu nagrań wypełniających program tego wydawnictwa. Wszystkie są świetne, porywające i słucha się ich z ogromną przyjemnością. W dziale z bonusami, ale tylko w wersji DVD, jest jeszcze kilka dodatkowych, choć w kilku przypadkach słabej jakości, filmików, ale nie dziwmy się temu: spora część dodatkowego materiału to prawdziwie amatorska robota sprzed ponad 10 lat. Oprócz muzyki w sekcji z dodatkami znajdziemy też blisko setkę archiwalnych fotografii z całej, kilkunastoletniej już historii zespołu. Najważniejsze, że jakość obrazu i dźwięku podstawowej części albumu jest o wiele bardziej niż zadawalająca. Dotyczy to przede wszystkim dźwięku – poziom prezentowany przez zespół jest naprawdę wysoki. Świetny, i to zarówno w wersji Polish jak i English, jest wokalista Łukasz Woszczyński (wciąż obecne są w jego ekspresji konotacje z głosem Damiana Wilsona. Ale to dobrze!), świetnie pracuje sekcja rytmiczna: Przemysław Kaźmierski (dr) – Michał Dziomdziora (bg), rewelacyjnie operuje na swoich klawiaturach Piotr Wesołowski, dyskretnie, z wyczuciem, ale i z prawdziwym zębem gra na gitarze Radosław Osowski.
Leafless Tree to bardzo dobrze zgrana paczka muzyków (świadczy o tym nie tylko ich wysoka forma wykonawcza, nie tylko spektakularny efekt synergii na scenie, ale zbiorowy wywiad, który w kilku poszatkowanych odsłonach możemy oglądać na DVD na przemian z kolejnymi wykonywanymi na żywo utworami. Wprawdzie niezbyt podoba mi się ten zabieg, gdyż burzy on naturalną ciągłość koncertu, ale na szczęście wady tej nie ma krążek CD. Dlatego akurat ten nośnik polecam do bliższego zapoznania się z muzyką grupy Leafless Tree. A jest się z czym zapoznawać, bo w ciągu tego godzinnego koncertu słyszymy ledwie trzy kawałki znane ze wspomnianej EP-ki. Reszta to nowe utwory, przynajmniej dla tych słuchaczy, którzy nie są regularnymi bywalcami koncertów zespołu. I nie są to wcale dobre utwory. To… BARDZO dobre utwory, a moimi faworytami są „Ślepcy”, „The Cave”, „World Of Wonders” i „Matplaneta”.
Cóż jeszcze mogę napisać o najnowszym wydawnictwie grupy Leafless Tree? Tylko tyle, że póki co w kategorii „polski album 2015 roku” chyba tylko „Confrontation” State Urge może równać się z „Live In Łódź”. No i jeszcze to, że wciąż aktualne pozostają moje słowa kończące pięć lat temu małoleksykonową recenzję EP-ki „The First Leaf”: „Wiążę duże nadzieje z tym zespołem i z niecierpliwością czekam na jego pełnowymiarowy debiut płytowy. Jeżeli Leafless Tree utrzyma na nim równie wysoką formę, to przez skórę czuję, że będziemy mieli do czynienia z wielkim wydarzeniem na polskim rynku muzycznym”. Z tą tylko różnicą, że dzisiaj nie tyle czuję przez skórę, ale wiem na pewno, iż Leafless Tree to już czołowe zjawisko na mapie polskiego progresywnego rocka.