Aristocrats, The - Tres Caballeros

Mateusz Zawada

ImageNazwa The Aristocrats zapewne brzmi dla wielu dość obco, podejrzewam jednak, że łatwiej będzie ze skojarzeniem muzyków tworzących ten zespół: Guthrie Govan (gitara), Bryan Beller (bas) oraz Marco Minnemann (perkusja). Govan i Minnemann znani są z występów z innymi artystami, jak na przykład ostatnio u boku Stevena Wilsona, chociażby na ostatniej płycie „Hand. Cannot. Erase.”. Beller współpracował natomiast z muzykami takimi jak Steve Vai, Joe Satriani czy James LaBrie. Prócz tego każdy z nich nagrywał, bądź nagrywa, solowe materiały.

Historia The Aristocrats rozpoczęła się od wspólnego koncertu, przed którym zagrana została tylko jedna próba. Co ciekawe, pierwotnie gitarzystą miał być Greg Howe, jednak w ostatniej chwili został zastąpiony przez Guthrie Govana. Panowie, podobnie jak i publika, byli tak zadowoleni z koncertu, że postanowili nagrać płytę. Muzyka Arystokratów jest niepowtarzalną mieszkanką fusion z wyraźnym naciskiem na rock progresywny, momentami z hardrockowym pazurem, momentami delikatnie przyprawiona awangardą, czasem bluesem. Co ważne, zawsze grają instrumentalnie.

Tradycją, jeśli można tak powiedzieć przy dość skromnej jeszcze dyskografii, staje się wypuszczanie krążka trwającego około godziny, złożonego z dziewięciu utworów. Okładka, podobnie jak i nazwa trzeciej w dorobku Amerykanów płyty, która ukazała się w czerwcu 2015 roku, może sugerować, że usłyszymy wyraźne wpływy muzyki à la mariachi – nie będzie to jednak główny temat płyty, a jedynie idealnie wpasowana ornamentyka. Polot, energia i odrobina szaleństwa, które niosły ze sobą dwie pierwsze płyty, łączą się tu z klimatami Dzikiego Zachodu i Meksyku, co daje mieszankę wybuchową, satysfakcjonującą dla ucha oraz wyobraźni. Najbardziej westernowy jest „Smugglers Corridor”, jeden z moich ulubionych, choć najprostszych utworów. Z pewnością sprawdziłby się jako temat przewodni w remake’u któregoś z klasycznych filmów o rewolwerowcach. W pozostałych utworach trudniej doszukać się tych naleciałości, w niektórych nie ma ich wcale.

Godnym podkreślenia jest też fakt, że panowie sprawiedliwie dzielą się rolą w zespole. Chemia, którą widać między muzykami na koncertach, jak i w wywiadach, nie jest fałszywa – muzyka w tym trio jest rozłożona równomiernie, nie ma tu wyraźnego lidera, każdy staje się nim zależnie od rozwoju utworu, w najodpowiedniejszym momencie. Ponadto na „Tres Caballeros” każdy skomponował po trzy kawałki – też sprawiedliwie. Są monolitem, każdy muzyk zna swoje umiejętności oraz swą wartość, szanując przy tym kolegów z zespołu, nie zapowiada się więc, by któremuś z nich sodówka uderzyła do głowy. I oby tak zostało, bo moim zdaniem zespół idzie w bardzo dobrym kierunku i wiele wskazuje na to, że jeszcze przez wiele lat będzie zachwycać wciąż powiększającą się rzeszę fanów swoimi dźwiękami. Zaiste są jak arystokraci – grają muzykę tak jak chcą, bez oglądania się na słuchacza, bawią się nią, przez co jeszcze łatwiej dać się im porwać.

Na koniec dodam tylko bardzo radosną nowinę dla fanów zespołu czy też instrumentalistów wchodzących w jego skład. The Aristocrats wystąpią w Polsce dwukrotnie w listopadzie tego roku: 27 w Bochni i 28 w Warszawie. Już rezerwuję sobie termin, by zobaczyć tak świetny skład na żywo i polecam wszystkim zrobić to samo. ¡Hasta luego!

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!