Od razu zaznaczę, że Tim nie ma nic wspólnego z klanem rodziny Morse’ów znanym z grupy Spock’s Beard. Ani też ze Stevem Morsem z grupy Deep Purple. Zbieżność nazwisk jest absolutnie przypadkowa. Tim znany jest głównie jako autor książki „Yesstories” poświęconej grupie Yes. Rozeszła się ona swego czasu w liczbie ponad 20 tysięcy egzemplarzy. Tim pisze też fachowe teksty do tak znanych magazynów muzycznych, jak Guitar World, Vintage Guitar i Mix. Jego muzyczne komentarze pojawiają się też od czasu do czasu w telewizyjnej stacji VH-1.
Oprócz tego wszystkiego Tim Morse jest też muzykiem. Gra on na instrumentach klawiszowych, gitarach, a także śpiewa. W 2003 roku wspólnie ze znanym producentem i multiinstrumentalistą Markiem Deanem rozpoczął pracę nad swoim albumem zatytułowanym „Transformation”. Panowie nie spieszyli się zbytnio, praca zajęła im ponad dwa lata, a podczas nagrań nie kierowali się żadną z góry przyjętą koncepcją, ani też żadnymi modami, czy obowiązującymi w rockowym świecie trendami. Postanowili po prostu dać upust własnym emocjom i grać taką muzykę, która płynie im prosto z serca. W finalnym etapie swoich prac zatrudnili wokalistę Richie Zellera, który zaśpiewał w kilku utworach.
No i wyszła z tego wszystkiego całkiem zgrabna płyta. Płyta, o której znane postaci w świecie progresywnego rocka mówią w taki sposób: „wspaniałe brzmienie, zadziwiająca dojrzałość, która z pewnością powinna zostać dostrzeżona przez prog rockową publiczność” (to Bill Bruford, ex-King Crimson, ex-Yes, ex-U.K.), czy „w tej muzyce tkwi potęga brzmienia, słychać w niej pewność, precyzję i finezję. Nie ma ona w sobie nic z banału” (to Peter Banks, ex-Yes), czy „album „Transformation” przywołuje ducha rocka progresywnego i odwołuje się do wyobraźni słuchacza. Jeżeli ktoś lubi pełne energii kompozycje, jeżeli ktoś ceni sobie nieprzewidywalność w muzyce, temu z pewnością spodoba się ta płyta (to David Sancious – gitarzysta w zespołach Petera Gabriela i Stinga).
Cóż mogę dodać do przywołanych tu wypowiedzi możnych progresywnego świata? Nie wypada z nimi polemizować. Od siebie napiszę jedynie to, że na płycie „Transformation” autentycznie słychać wolność i swobodę artystyczną. Wyraźnie słychać, że Tima Morse’a nie ograniczały żadne terminy, ani napięty budżet studia nagraniowego. Nie przejmował się on praktycznie żadnymi ograniczeniami. Również natury artystycznej. Któż inny zamieściłby utwory zatytułowane „Prelude” i „Goodbye” nie, jakby wskazywała na to logika, odpowiednio na początku i na końcu albumu, a mniej więcej w jego środku? Tim świetnie zagrał większość partii instrumentalnych, a Mark Dean zadbał o doskonałą produkcję. Ciepłe słowa należą się również Richiemu Zellerowi. To naprawdę klasowy wokalista, ale mimo wszystko, gdy w drugiej części albumu za mikrofonem staje sam Tim, zastanawiam się, dlaczego nie zdecydował się on na wykonanie wszystkich partii wokalnych na tej płycie. Wokal Tima szczególnie ciekawie wypada w nastrojowym utworze „Adrift”, w którym zachwyca nie tylko śpiewem, ale i cudowną grą na gitarze akustycznej. To przeuroczy utwór pełen lirycznej zadumy i autentycznego piękna. Niedaleko mu do atmosfery pamiętnego „Ripples” grupy Genesis. Na przeciwległym biegunie stoi wielowątkowa, wieloczęściowa i bardzo rozbudowana kompozycja „Apocalyptic Vision”. Trwa ona 16 minut i zapewniam, że w żadnej z nich nie wieje nudą. Nastrój rozwija się tu powoli, a Tim wraz z towarzyszącym mu w tym utworze Markiem Deanem prowadzą nas przez tak rozległe horyzonty klimatyczne, jak brzmienia a’la Vangelis, ELP, Yes, King Crimson i Kansas. Równie pięknie jest w utworze „Shatter”. Tym razem w głównej wokalnej roli błysnął tu Zeller, a mnogość wytrawnych pomysłów, które wypełniają tę kompozycję, mogłaby śmiało ozdobić niejedną płytę w całości. A tu, w swej zaledwie niespełna 9-minutowej objętości, Tim Morse i spółka zarzucają słuchacza kaskadą wspaniałych dźwięków i ogromną liczbą oryginalnych pomysłów. Spośród nich wymienię tylko melorecytację łacińskiego tekstu, co zdecydowanie zwiększa dramaturgię i podkreśla mocne przesłanie całego utworu.
Dużo czasu zajęła Timowi praca nad tą płytą. Dużo czasu minęło zanim dotarła ona do MLWZ. I wreszcie sporo czasu upłynęło zanim zrecenzowałem ją dla naszych Czytelników. Ale lepiej późno poznać tak udany album i zwrócić na niego uwagę sympatyków dobrej i oryginalnie brzmiącej muzyki progresywnej, niż nie poznać go wcale. Polecam tę płytę i gwarantuję, że odrobina wysiłku włożonego w jej zdobycie nie pójdzie na marne.