Jak wiele może sprawić gitara wręczona przez rodziców jako gwiazdkowy prezent? Piękna, choć niepozorna gitara z otworami w kształcie litery f w pudle rezonansowym. Podobna do tych, na jakich wtedy - w 1959 roku - grali Bill Haley, Jimmy Bryant i Les Paul...
Zapewne dzisiaj ten instrument zalega gdzieś głęboko w piwnicy domu Steve’a Howe. Lecz sentyment pozostaje. Ten urodzony blisko sześć dekad temu artysta bynajmniej nie jest dzisiaj jakimś zakurzonym pomnikiem starej epoki. Jest raczej symbolem technicznej gry na gitarze na najwyższym z możliwych poziomów, a jego wirtuozerskie unisona, które słychać na płytach grup Yes, Asia, GTR oraz na niezliczonej liczbie jego albumów solowych dawno przeszły już do najdoskonalszych annałów muzyki rockowej. Jego gościnny udział w wielu muzycznych przedsięwzięciach zdecydowanie pomógł innym wykonawcom odnieść wielkie niezaprzeczalne sukcesy. Wystarczy przypomnieć tu płyty „Welcome To The Pleasure Dome” i „Liverpool” formacji Frankie Goes To Hollywood, album „Propaganda” grupy Secret Wish, czy niezapomniane „hiszpańskie” solo wykonane przez Steve’a na gitarze akustycznej w słynnym utworze „Innuendo” Queen.
Wszystkim choć trochę zorientowanym w historii rocka Steve kojarzy się przede wszystkim z zespołem Yes. To jego gitara nadaje muzyce tej grupy niesamowitego kolorytu, szlachetności i prawdziwego piękna. Z krótkimi przerwami, począwszy od wydanego w 1971r. „The Yes Album”, aż po rewelacyjny krążek „Magnification” (2001) i przygotowywaną aktualnie nową płytę stanowi on jedną z najważniejszych i najbarwniejszych postaci w długiej historii zespołu. I chociaż przez Yes przewinęło się w sumie kilkunastu muzyków, to nie bez przyczyny Steve Howe wymieniany jest zawsze jako członek „najsłynniejszego składu” tej formacji. Osobny temat stanowi jego działalność solowa. Obejmuje ona blisko 20 pozycji płytowych. W chwilach przerw w koncertowaniu i nagrywaniu kolejnych płyt z macierzystym zespołem, Steve lubi od czasu do czasu zaszyć się w domowym studio, by z grupą przyjaciół realizować swe kolejne muzyczne pomysły. Co ciekawe i chyba najważniejsze w tej całej historii, w swej solowej twórczości Steve nie sili się na eksplorowanie tych samych stylistycznych obszarów, które upodobała sobie grupa Yes, a podąża on zdecydowanie w innym kierunku. Podąża w stronę innych gatunków, mniej złożonych form i prostszego repertuaru. Nie inaczej jest z wydaną właśnie najnowszą płyta Steve’a pt. „Spectrum”. Do jej nagrania zaprosił on rockowego weterana, a zarazem swojego wielkiego przyjaciela Tony Levina. A oprócz niego wspomogło go młodzież - dwóch synów Howe’a: Dylan (dr) i Virgil (k), a także Oliver Wakeman – syn słynnego Ricka, keyboardzisty Yes. Płyta, którą nagrał z ich udziałem zawiera 15 krótkich, wyłącznie instrumentalnych tematów, po których widać, że Steve jest prawdziwym mistrzem różnorodności. Można by powiedzieć, że na albumie tym ukazuje on prawdziwe „spektrum” swoich muzycznych fascynacji i inspiracji. Usłyszymy na nim prawdziwy przekrój przez różne style i gatunki. Znajdziemy na nim oczywiście elementy gitarowego rocka, ale też i fusion, jazzu, bluesa, a nawet country ze wszelkimi możliwymi wariacjami. I to zarówno w elektrycznym, jak i akustycznym wydaniu. Jednym zdaniem „Spectrum” to prawdziwa uczta dla słuchaczy o szeroko otwartych uszach, nastawionych na ciekawe, acz często zaskakujące muzyczne pomysły. To album, którego słucha się z niekłamaną przyjemnością, pełen zdywersyfikowanej muzyki, aczkolwiek mocno naznaczonej piętnem łatwo poznawalnego stylu Howe’a. To album nie tylko dla oddanych miłośników jego wielkiego talentu. Nie tylko dla znawców jego progresywno rockowych dokonań. To album, o którym już przy pierwszym przesłuchaniu śmiało można powiedzieć: lubię tę płytę, lubię tę muzykę...