Piąty studyjny album w dorobku walijskiej grupy Panic Room to kolekcja dziesięciu nagrań znanych z poprzednich płyt, ale zaprezentowanych w zupełnie nowym ujęciu i poddanych całkowicie innym aranżacjom. Do tej dziesiątki dołożono dwa premierowe utwory. Całość ma charakter płyty z serii „unplugged”, ale grupa Panic Room poszła dalej wykraczając poza sztampowe reguły tego rodzaju wydawnictw. Nie tylko ograniczyła użycie elektrycznych instrumentów do minimum (choć są też i wyjątki – na przykład żywiołowo wykonane przez Dave’a Fostera solo na gitarze elektrycznej w finale kompozycji „Promises”), ale kompletnie przearanżowała znane utwory nadając im całkowicie nowego stylu i wyrazu. I tak, „Apocalypstick” brzmi teraz jak pieśń rodem z Bliskiego Wschodu, „I Am A Cat” stał się barową piosenką śpiewaną przez jakby zaspaną szansonistkę o piątej nad ranem, „Screens” pobrzmiewa funkową nutą, zaskakuje pamiętny przebój „Song For Tomorrow” z albumu „Skin” (2012), który teraz stał się typową bossanovą, a „Black Noise” posiada liczne pierwiastki muzyki dub i reggae. Inne utwory zostały potraktowane w sposób wierniejszy oryginałom: „Moon On The Water” i „5th Amendment” to numery bliskie wersjom znanym z płyt, odpowiednio, „Visionary Position” (2008) i „Satellite” (2010), z tym że teraz wyeksponowano w nich akustyczne brzmienia. Ciekawe podejście zastosowano przy utworach „Firefly” oraz „Satellite” . Nie dość, że są to najdłuższe nagrania na niniejszym albumie (trwają odpowiednio 6 i 8 minut z sekundami), to w znakomitej większości podane są one zasadniczo w ujęciu głos + fortepian (plus delikatnie szemrząca tu i ówdzie akustyczna gitara).
Wspomniałem na wstępie o dwóch premierowych utworach. Są to „Denial” i „Rain & Tears & Burgundy”. Dwie akustyczne, bardzo przyjemne w odbiorze piosenki. Cóż więcej o nich pisać? To, że idealnie komponują się z pozostałymi i że jak inne naznaczone są one niezwykłymi emocjami kreowanymi przez anielski śpiew Ann-Marie Helder? Tak, to ona i jej głos przysparzają największego blasku tej płycie. Choć trzeba też oddać swoje instrumentalistom: Jonathanowi Edwardsowi, Yatimiemu Halimiemu, Gavinowi Griffithsowi i Dave’owi Fosterowi, który wykonali kawał naprawdę dobrej roboty pokazując inną od dotychczas znanej twarz grupy Panic Room.
Na koniec ciekawostka. Zaskakujące jest to, że tej akustyczno-aranżacyjnej obróbce nie poddano żadnego utworu z ubiegłorocznej studyjnej płyty Panic Room pt. „Incarnate”. Czyżby według członków zespołu nie trzeba nic w nich zmieniać czy raczej potrzebny jest odpowiedni dystans czasowy do podjęcia takich prób?