Necromonkey - Show Me Where It Hertz

Artur Chachlowski

ImageZespół znanego z grup Änglagård i White Willow, Matthiasa Olssona, co rok zaskakuje swoich fanów jakąś nowatorsko brzmiącą płytą. W 2013 roku ukazała się pełna dźwiękowych niespodzianek „Necroplex”, w 2014 – zadziwiająca „A Glimpse Of Possible Endings”, a teraz trzymam w ręku studyjny album numer 3: „Show Me Where It Hertz” (w międzyczasie ukazał się też koncertowy krążek „Live At Pianos, NY 2014”). I znowu zadziwia, bo jest inny od swoich poprzedników. W dodatku powstał w dość nietypowych okolicznościach.

30 stycznia 2015 roku odbył się koncert grupy Necromonkey w sztokholmskim klubie Fly Interzone. Był to występ specjalny, bo w ramach obchodów 10-lecia tej legendarnej sceny muzycznej, która w całej Skandynawii słynie z tego, że popularyzuje muzykę krautrockową, psychodeliczną oraz synth pop. Grupa Necromonkey specjalnie by uświetnić rocznicowe obchody tej zasłużonej sceny skomponowała całkowicie nowy set koncertowy. Z założenia miało w nim nie być perkusji i żadnych gitar. Zamiast tego instrumentarium oparto na automatach perkusyjnych oraz syntezatorach, przeważnie modularnych, a więc wielkogabarytowych analogowych urządzeniach, połączonych ze sobą w odpowiedniej konfiguracji, co daje praktycznie nieograniczone możliwości generowania organicznych dźwięków.

Po udanym koncercie we Fly Interzone, Mattias Olsson wraz ze swoim stałym współpracownikiem Davidem Lundbergiem oraz niejakim Kristianem Holmgrenem, postanowił odtworzyć efekt, który osiągnięto w trakcie występu na żywo, lecz tym razem w studiu nagraniowym. Uczynili to w trakcie kilku lutowych dni w studiu Roth Händle i płyta „Show Me Where It Hertz” jest właśnie zatrzymanym w czasie muzycznym obrazem tego jak premierowy materiał skomponowany przez grupę Necromonkey prezentował się na początku bieżącego roku.

Co można powiedzieć o muzycznej zawartości płyty „Show Me Where It Hertz”? Trzy kwadranse muzyki zostały podzielone na sześć kompozycji, które brzmią jak typowa muzyka elektroniczna utrzymana w stylu lat 70. O ile jeszcze do niedawna można było w muzyce Necromonkey znaleźć trochę odniesień do melotronowych brzmień a’la Änglagård czy Saga Gösta Berlinga, to teraz już praktycznie tych pierwiastków trzeba szukać ze świecą. Jest za to elektronika, jest wszechobecny syntezatorowy groove i jest swoboda grania, która ociera się o czystą improwizację z nieograniczoną wręcz swobodą strukturalną i kompozycyjną poszczególnych utworów. Zresztą same utwory to też sprawa umowna i mam wrażenie, że w sumie nie najważniejsza. Programowa swoboda, którą narzucili sobie panowie Olsson i Lundberg zaowocowała brakiem jakichkolwiek barier i ograniczeń. Produkcje Necromonkey można śmiało określić instrumentalno-elektronicznym free jazzem, a nawet muzyką eksperymentalną. Niełatwa to płyta, ale słucha się jej z wypiekami na twarzy.                      

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!