Flower Kings, The - The Sum Of No Evil

Artur Chachlowski

ImageNiemożliwe stało się faktem! The Flower Kings i pojedynczy album?! Rzecz nieomal nie do uwierzenia. Ale cóż, jakkolwiek by nie szukać, w pudełeczku nowego wydawnictwa tej czołowej prog rockowej grupy słynącej z faktu wydawania bardzo opasłych objętościowo dzieł, znajduje się tylko jeden srebrny krążek. Jeden krążek, ale za to napakowany do granic wytrzymałości. Znaleźć na nim można aż pięć kwadransów muzyki, na które składa się zaledwie sześć utworów. Tylko dwa z nich trwają krócej niż 10 minut, reszta to kilkunasto-, albo, jak w przypadku suity „Love Is The Only Answer”, kilkudziesięciominutowe kompozycje. A więc nic nowego, jeżeli chodzi o rozmiary poszczególnych utworów. Tak samo jest z samą muzyką. Roine Stolt, który tym razem jest samodzielnie odpowiedzialny za kompozycje oraz produkcję płyty, deklarował kilka miesięcy temu, że nowy album będzie czymś na kształt „hard core symphonic rocka”, czyli zawierać będzie muzykę posuniętą do ekstremalnie klasycznych granic gatunku. Po wysłuchaniu płyty „The Sum Of No Evil” nic takiego jednak nie zauważyłem. Wprawdzie epicki rozmach, wielowątkowość oraz częste zmiany tempa nadal cechują muzykę zespołu, ale pozostały w niej również i inne elementy, z których The Fower Kings słynęli od niepamiętnych czasów: liczne pasaże z jazzującymi solówkami (jak ta w utworze „Flight 999 Brimstone Air” wykonana na perkusji przez Zoltana Csorsza, który powrócił do zespołu po nieobecności na poprzednim albumie „Paradox Hotel”), eksperymentalne instrumentalne partie w stylu Franka Zappy, słyszalne raz po raz ostinata w wykonaniu Jonasa Reingolda, przedziwne, czasami nieomal kakofoniczne dźwięki dobywające się z syntezatorów obsługiwanych przez Tomasa Bodina, a także pojawiające się klimaty ze stylistycznej półki pod tytułem „fusion”. Choć tym razem faktycznie nie ma ich zbyt wiele. Jednym zdaniem: nie spotkacie w brzmieniu nowej płyty The Flower Kings niczego nowego. Nie spodziewajcie się więc jakichś nowości, niespodzianek, przełomowych pomysłów, czy zaskakujących rozwiązań. Wszystko na „The Sum Of No Evil” brzmi zdecydowanie po staremu.

Najbardziej podoba mi się 13-minutowa kompozycja „One More Time” śpiewana przez Hasse Froberga. Brzmi ona chyba najbardziej świeżo ze wszystkich utworów na płycie. Może dlatego, że prawie w ogóle nie słychać w niej głosu Stolta? Doskonale broni się też bardzo przystępne w odbiorze nagranie „Trading My Soul”. Może dlatego, że jest ono jednym z dwóch najkrótszych na płycie? Ale już to drugie, instrumentalne „Flight 999 Brimstone Air”, nie wypada tak dobrze. Posiada ono w sobie zbyt dużo jazzowych elementów, a sama technika grania tłumi w nim melodykę. 25-minutowa suita „Love Is The Only Answer” posiada ciekawe momenty. Posiada też niestety chwile, kiedy wydaje się  nieco rozlazła i nadmuchana ponad miarę. Nie jest to na pewno dzieło na miarę pamiętnej kompozycji „Stardust We Are”. W pozostałych, trwających po kilkanaście minut utworach „The Sum Of No Reason” i „Life In Motion” zespół faktycznie nie żałuje klasycznych progresywnych środków wyrazu (brylują w tym analogowe instrumenty klawiszowe: organy Hammonda, Wurlitzer, Rhodes i moogi), dzięki czemu osiągnięto ciekawe efekty, takie, jak na przykład świetna crimsonowska sekcja na początku kompozycji „The Sum Of No Reason”. Ale nie jestem przekonany, że te wszystkie zabiegi prowadzą do jakiegoś konkretnego celu. Gra zespołu przypomina mi tu trochę taką sztukę dla sztuki. To dobre, rzetelne progresywne granie posunięte jest do ekstremum, ale jakby bez jakiegoś skonkretyzowanego nowego pomysłu w stosunku do tego, czym The Flower Kings już niejednokrotnie zachwycał swoich wiernych słuchaczy na poprzednich płytach.

Mamy więc oto w ręku nowy album tego popularnego szwedzkiego zespołu. Przez wielu na pewno niecierpliwie wyczekiwany. Czy jest się zatem czym cieszyć? Chyba tylko tym, że The Flower Kings na „The Sum Of No Evil” nie obniża poziomu. Ale z drugiej strony – grupa jakby stoi w miejscu. A wiadomo, że ten kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Dlatego też trudno mi ocenić tę płytę inaczej, jak nazwać ją, mimo wszystko, pewnym rozczarowaniem. Nie, nie jest to album zły. Ale dobry też nie jest. Ani dobry, ani zły. Taki średni. Taki jak zazwyczaj. Taki jak poprzedni i jeszcze poprzedni. Taki jak zawsze w przypadku The Flower Kings. Tyle że krótszy. A przez to trochę łatwiejszy w odbiorze, gdyż nie ukrywam, że lawina utworów wylewająca się z poprzednich wydawnictw wielokrotnie przekraczała granice jakiejkolwiek percepcji. W efekcie stosunkowo niewiele jest nagrań w przebogatym dorobku tej grupy, które zapadły w pamięć na dłużej niż na kilka tygodni od ich premiery. W przypadku nowej płyty utworów jest mniej, przez co stają się one bardziej wyraziste. I myślę, że mają one, przynajmniej z teoretycznego punktu widzenia, większe szanse na zaistnienie w świadomości słuchaczy.

Po uważnym zapoznaniu się z albumem „The Sum Of No Evil” muszę szczerze przyznać, że kolejne płyty The Flower Kings zaczynają mnie już trochę nużyć. Odczuwam pewien przesyt podobnie brzmiącymi kolejnymi albumami. Czy ten niezwykle utalentowany zespół złożony z nietuzinkowych przecież muzyków koniecznie musi hołdować zasadzie „co rok to prorok”? Może warto byłoby zrobić sobie dłuższą przerwę, nabrać głębszego oddechu i wpuścić haust świeżego powietrza w swoją przeintelektualizowaną muzykę? Głębsze zanurzenie na jakieś dwa – trzy lata  z pewnością by tej grupie nie zaszkodziło. A tak, na hasło „nowy album The Flower Kings” nie reaguję już jak kiedyś niecierpliwym dreptaniem w miejscu i nerwowym  odliczaniem czasu do dnia premiery. Po płycie „The Sum Of No Evil” życzę zespołowi jak najdłuższej przerwy pomiędzy tym, a kolejnym albumem. Choć jeszcze raz podkreślę: wcale nie jest to płyta zła.

P.S. Z tym pojedynczym albumem to i tak ściema jest. Zespół The Flower Kings nie byłby sobą, gdyby do specjalnej edycji swojej nowej płyty nie dołożył dodatkowego krążka z trzema premierowymi utworami: „The River”, „Turn To Stone” i „Regal Divers” oraz dwiema sekcjami multimedialnymi w postaci filmików zatytułowanych „Love Is” i „Bonusview”...

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok