Leap Day to doskonale znany Czytelnikom Małego Leksykonu zespół (w rubryce RECENZJE pisaliśmy o wszystkich dotychczasowych płytach wydanych przez tę grupę), który kilka lat temu związał się kontraktem z wytwórnią Oskar. To właśnie nakładem tej poznańskiej oficyny wydawniczej na początku listopada ukazał się nowy album sympatycznej neoprogresywnej formacji z Holandii. Sympatycznej? Tak, bo grają bardzo przyjemną w odbiorze muzykę, pełną fajnych melodii, ciekawych aranżacji, wykonaną po prostu bez najmniejszego zarzutu. No i w dodatku na gitarze gra w niej „holenderski Latimer” – Eddie Mulder, którego solowy album „Dreamcatcher” recenzowaliśmy niedawno na naszych łamach.
„From The Days Of Deucalion, Chapter 2” to, zgodnie ze swoim tytułem, druga część wydanej przed dwoma laty płyty, której treść grupa Leap Day oparła na książce Immanuela Velikovsky’ego pt. „Worlds In Collision”. To popularne w latach 50. dzieło z gatunku science fiction dotyczyło zjawisk i klęsk, które opisane były w mitologiach, a spowodowane miały być przez kometę, która oderwała się z Jowisza, a następnie przekrzywiła orbitę Ziemi, powodując serię plag i katastrof. Bohaterem płyty jest Deukalion, syn Prometeusza, który wraz ze swoją żoną Pyrrhą przetrwał zesłany przez Zeusa potop i rzucając za siebie kamienie spowodował odrodzenie się ludzkiej populacji.
Muzycznie jest to także kontynuacja stylu zapoczątkowanego na poprzedniej płycie, a więc mamy tu do czynienia z położeniem nacisku na wycyzelowane, dopracowane i ambitne kompozycje i poddaniem ich ciekawym zabiegom aranżacyjnym (m.in. wstęp do nagrania „Ya-Who” to słowa recytowane w języku chińskim, pomost pomiędzy utworami „Deucalion” i „In The Shadow Of Death” to dźwięki, jakie zazwyczaj słyszymy w filharmonii tuż przed rozpoczęciem koncertu symfonicznego, jest też zaskakujący akordeonowy motyw w końcówce „Ya-Who” i wiele innych tego typu niespodzianek). Tych nawiązań do „Chapter 1” jest więcej. Nowy album w formie cody zamyka kompozycja „Ancient Times”, która jest repryzą tematu otwierającego poprzednią płytę. Okładki obu albumów (zresztą obie autorstwa Rafała Paluszka) są jakby swoimi negatywowymi lustrzanymi odbiciami. Oba krążki świetnie się uzupełniają, a to co wyróżnia „Chapter 2” na tle swojego poprzednika to fakt, iż poszczególne utwory są jeszcze bardziej dojrzałe, instrumentalnie oparte na solidnych, mocno wyeksponowanych brzmieniach syntezatorów (Gert van Engelenburg i Derk Evert Waalkens), cudownych gitarowych solówkach w wykonaniu Eddie Muldera oraz solidnej pracy grającej z wyczuciem, a nawet rzekłbym, że z pewnym dostojeństwem, sekcji rytmicznej: Peter Stel – bg i Koen Roozen – dr.
Muzykę grupy Leap Day określiłbym mianem prog rocka dla dorosłych. Trochę przypomina mi ona brzmienie The Alan Parsons Project. Być może sporo w tym zasługi obdarzonego wprawdzie dość skromnymi warunkami głosowymi wokalisty Josa Hartevelda, który momentami jakby stylizuje się na Erica Woolfsona. Niby nie ma wielkiego głosu, ale naprawdę potrafi go używać. Dobrze skrojone kompozycje (szczególnie mogą się podobać „Amathia”, „Ya-Who” i „God Of Wars”, które można uznać za wzornik neoprogresywnego grania), fajne partie gitarowe (godnym uwagi jest przede wszystkim finałowe solo w „In The Shadow Of Death”) i wszechobecne dźwiękowe plamy instrumentów klawiszowych – to najważniejsze wyróżniki brzmienia grupy Leap Day na jej nowej płycie. Płycie, która raczej nie znajdzie się w kanonie neoprogresywnego gatunku, ani też nawet w czołówce tegorocznych zestawień, niemniej jednak zawiera ona ciekawą, szlachetnie brzmiącą i – jako się rzekło – dojrzałą progresywną muzykę.