Sieges Even – zespół, który działa już od prawie 20 lat i ma w swoim dorobku 7 płyt długogrających. Lecz tak naprawdę zaistniał w świadomości sympatyków muzyki art rockowej dopiero dzięki wydanemu w 2005 roku krążkowi „The Art Of Navigating By The Stars”. Stało się to możliwe dzięki podpisaniu kontraktu płytowego z wytwórnią InsideOut. Kontrakt obejmował nie tylko tamten jeden album. U schyłku tegorocznego lata swoją premierę ma najnowsze dzieło niemieckiego kwartetu. Nosi ono tytuł „Paramount” i składa się z dziesięciu zwartych i zwięzłych utworów, które niewiele mają w sobie z epickości, którą pamiętamy z poprzedniej płyty. Tym razem zespół Sieges Even postawił na prostsze rozwiązania, koncentrując się raczej na zwartej konstrukcji utworów, które często nabierają charakteru klasycznych rockowych piosenek. Rockowych, ale nie prog rockowych.
Warto jednak podkreślić, że są to piosenki doskonale zaaranżowane, obdarzone ciekawymi liniami melodyjnymi, no i przede wszystkim doskonale wykonane. Na płycie „Paramount” wyraźnie słychać, że zespół Sieges Even ma swój pomysł na własne kompozycje i że konsekwentnie realizuje swoją wizję, polegającą na maksymalnym uproszczeniu granej przez siebie muzyki. To podobno powrót zespołu do jego muzycznych korzeni. Piszę „podobno”, gdyż nie znam najwcześniejszych płyt Sieges Even.
Efektem takiego podejścia jest album, który słuchaczom złaknionym symfonicznego patosu, epickiego rozmachu i porywających partii instrumentalnych nie przyniesie raczej zbyt wielu radosnych wrażeń. Ale gdyby spojrzeć na płytę „Paramount” pod nieco innym kątem, gdyby odrzucić wszelkie niepotrzebne uprzedzenia i gdyby zapomnieć na chwilę, że album ten wydała najsłynniejsza obecnie wytwórnia specjalizująca się w muzyce progresywnej, to obiektywnie rzecz ujmując, mamy do czynienia z naprawdę bardzo udaną płytą wypełnioną nieskończenie pięknymi melodiami. Płytą, w dodatku, wyprodukowaną i zagraną na bardzo wysokim poziomie. Najnowsze dzieło grupy Sieges Even porównałbym do produkcji znanych z płyt grupy Everon, Ten, Enchant, czy RPWL. Słychać na nim muzykę odrobinę cięższą, bardziej rockową niż na poprzednim albumie, ale chyba jeszcze więcej w niej finezji i pomyślunku. Ciekawym zabiegiem jest nadanie specjalnego wymiaru instrumentalnej kompozycji „Mounting Castles In The Blood Red Sky”, w którą zespół wplótł pamiętne przemówienie Martina Luthera Kinga, rozpoczynające się od słów „I have a dream...”. Nie jest to może najbardziej reprezentatywne dla całej płyty nagranie, ale uwierzcie mi: ciarki przechodzą po plecach. Zresztą intrygujących zabiegów i prawdziwych muzycznych „smaczków” na albumie „Paramount” nie brakuje. Trzeba koniecznie sięgnąć po ten krążek i wysłuchać go raz, drugi, trzeci z należytą uwagą. Naprawdę ładnie na nim grają.
„Paramount” to udany album. Ale i tak zastanawiam się, co w naszych głowach zostanie po nim za rok lub dwa?... Obym się mylił, ale pomimo tego, że płyty „Paramount” naprawdę słucha się nieźle, wydaje mi się, że wydawnictwo to stanie się co najwyżej wydarzeniem jednego sezonu. Sieges Even gra na nim za mało „progresywnie” dla ortodoksyjnych fanów, a zarazem zbyt ambitnie dla słuchaczy nastawionych na „zwykłe” rockowe granie.