Pochodzą z Wielkiej Brytanii, powstali w 1991 roku, nazywają się Tindersticks, a grają szlachetnie brzmiącego alternatywnego rocka. Swoje pierwsze demo nagrali w 1992 roku i wraz z singlem „Patchwork” wydali je poprzez własną, założoną przez siebie wytwórnię Tippy Toe Records. Ich pierwsza debiutancka płyta ukazała się 11 października 1993 roku i nosiła wymowny tytuł… „Tindersticks First Album”. Kolejne ich wydawnictwa to… „Tindersticks Second Album” (1995), „Nénette et Boni” (ścieżka dźwiękowa, 1996), „Curtains” (1997), „Simple Pleasure” (1999), “Can Our Love...” (2001), „Waiting for the Moon” (2003), „The Hungry Saw” (2008), “Falling Down A Mountain” (2010), “The Something Rain” (2012) oraz “Across Six Leap Years” (2013).
Najnowsza studyjna płyta Tindersticks pt. „The Waiting Room” miała premierę w styczniu tego roku. Z pewnością warto napisać o niej kilka słów (zrobimy to przy innej okazji), a już na pewno warto ją posłuchać. Dziś jednak waszą uwagę chciałbym zwrócić na koncertowy album Tindersticks „Philharmonie de Paris”, który ukazał się 18 lutego 2016 roku. Nagrania zostały zarejestrowane podczas występu zespołu w nowej Philharmonie de Paris we Francji, który miał miejsce równo rok wcześniej - 10 lutego 2015 roku – zaledwie miesiąc po otwarciu nowego gmachu filharmonii o niesamowitej architekturze. Jeśli taki zespół, jak Tindersticks rozpoczął sezon koncertowy tego niezwykłego miejsca, to już samo to powinno wzbudzić niemałe zainteresowanie słuchaczy. I tak w rzeczywistości jest. Występ Tindersticks zapewne trwał znacznie dłużej niż to, co zostało zamieszczone na krążku „Philharmionie de Paris”, który zawiera łącznie 12 utworów i trwa niespełna godzinę. Przeglądając z ciekawości w internecie setlistę z tego koncertu zauważyłem, że odnotowano na niej aż 20 piosenek.
Ale wracamy do samej płyty, która musi wystarczyć tym wszystkim, którzy nie byli na tym koncercie. Całość rozpoczyna się od utworu „Keep You Beautiful”, który oryginalnie pochodzi z albumu „Falling Down A Mountain” (2010). Po nim Tindersticks wykonali „Medicine”. Jakże pięknie on brzmi, jak wspaniale prezentują się do tego instrumenty smyczkowe i wokal należący do Stuarta Staplesa. Nagranie to robi ogromne wrażenie. Sama twórczość Tindersticks nie należy do tych najłatwiejszych w odbiorze i nie każdemu spasuje ta melancholijna aura towarzysząca ich muzyce. Warto jednak przełamać tę barierę i szeroko otworzyć swe uszy, by trafiła do nas taka MUZYKA. Przez duże M! Wsłuchani w kolejne kompozycje: „John Guitar”, „Into The Night” (ten drugi pochodzi z repertuaru amerykańskiej piosenkarki Julee Cruise i ukazał się na jej debiutanckim albumie „Floating Into The Night” w 1989 roku. Może jeszcze ktoś pamięta serial „Miasteczko Twin Peaks” - można było go w nim usłyszeć) dochodzimy do wniosku, że w przypadku tej grupy trudno mówić o przebojach, ale są takie utwory, które śmiało mogłyby konkurować z tzw. hitami. Jednym z takich jest „Boobar Come Back To Me”. Ten rodzaj twórczości niesie ze sobą znacznie większą wartość niż tylko sezonową popularność, z jaką mamy do czynienia w przypadku wielu tandetnych piosenek promowanych przez „modne” stacje radiowe. Jeśli raz zakosztuje się tej poetyckiej muzyki, pozostanie ona z wami na lata, a jej niepowtarzalny urok, sposób wykorzystania instrumentarium przez poszczególnych muzyków oraz ich sposób gry to prawdziwie kosmiczny świat muzycznych doznań. Nastrój, prostota, wyrafinowanie, każdy dopracowany dźwięk trafiają w punkt i wyczulają odbiorcę na tak wspaniały przekaz. Posłuchajmy kolejnych utworów: „Come Feel The Sun”, ”A Night So Still”, „The Other Side Of The World” – nieomal rozpływa się w nas ten uroczy klimat, ten delikatny akompaniament , który ze śpiewem Staplesa tworzy finezyjną całość. Podczas tego koncertu Tindersticks w rewelacyjny sposób wykonali także swój głośny i nośny rockowy kawałek - utwór „Drunk Tank” pochodzący z debiutanckiej płyty.
Gdy się słucha tych nagrań trudno nie wyrazić swojego zachwytu nad tym, co przygotował zespół Tindersticks i tego jak realizuje on swoje pomysły w przestrzeni swej artystycznej egzystencji. Trudno nie ulec zauroczeniu, gdy z głośników lub słuchawek słyszy się tak fantastyczne wykonania „Factory Girl” czy „Something It Hurts”. Na samym końcu albumu „Philharmonie de Paris” słyszymy jeszcze nagranie z płyty „Waiting For The Moon” i uświadamiamy sobie, że to tak nie może się zakończyć. Włączamy więc znowu opcję PLAY i kontynuujemy odtwarzanie krążka, delektując się jej filharmonijną aurą. Pasjonujące jest brzmienie grupy Tindersticks, w którym przewijają się takie instrumenty, jak wibrafon, klarnet i organy Hammonda. Pojawiają się w nim także skrzypce, trąbka, puzon, a nawet fagot i pochodzący z Niemiec metalowy odpowiednik znanych powszechnie cymbałów. Muszę przyznać, że przez kilka nocy album ten skutecznie spędzał mi sen z powiek (w pozytywnym sensie) i myślę, że gdy tylko go posłuchacie zrozumiecie moje słowa. Nie wyobrażam sobie muzycznej kolekcji płyt bez tej lub innej płyty tego zespołu.