„The Syn to ja i muzycy, których sam dobieram” – tak kilka lat temu w jednym z wywiadów powiedział Steve Nardelli. Skąd my to znamy, prawda? Sięgnijmy jednak pamięcią wstecz o jakieś 50 lat, bo wówczas po raz pierwszy świat usłyszał o grupie The Syn. Tworzyli ją wtedy m.in. Chris Squire i Peter Banks, którzy w 1968 roku powołali do życia grupę Yes. Nardelli rozwiązał wtedy swój zespół i porzucił muzykę na rzecz biznesu. I z powodzeniem udzielał się w nim aż do 2003r., kiedy to postanowił reaktywować swój zespół (najpierw z Banksem, potem ze Squirem), wydał na płycie CD najstarsze nagrania The Syn (album „Original Syn”), a następnie album z premierowymi utworami („Syndestructible”, 2005). Na pewnym etapie do The Syn dołączył też perkusista Alan White powiększając w składzie kolonię muzyków związanych z grupą Yes. Ale sielanka nie trwała długo. Jesienią 2006 roku na oficjalnej stronie Yes ukazał się anons Chrisa Squire’a, w którym ogłosił on, że definitywnie opuszcza The Syn i prosi fanów o niekupowanie kolejnego albumu sygnowanego przez ten zespół (chodziło o kompilacyjną płytę „Armistice Day”).
Nie znamy szczegółów tego burzliwego rozstania, ale od tego czasu Nardelli wziął sprawy w swoje ręce i zaczął po swojemu żonglować składem zgodnie z własną deklaracją, którą przytoczyliśmy we wstępie do niniejszej recenzji. Na wydanej w 2009 roku płycie pt. „Big Sky” towarzyszyli mu m.in. muzycy grup It Bites (Francis Dunnery), Renaissance (Tom Brislin) oraz Echolyn (Paul Ramsey, Brett Kull). Zaś na najnowszym, wydanym w przeddzień tegorocznej Wielkanocy, albumie poszedł on jeszcze dalej: do studia nagraniowego zaprosił cały skład bardzo popularnej w progrockowych kręgach szwedzkiej formacji Moon Safari.
Obecność muzyków grupy Moon Safari czuć niemal na całej płycie wydanej z końcem marca pod tytułem „Trustworks”. Może jeszcze nie w intro „What If”, w którym wykorzystano głosy nieżyjących Olofa Palme oraz Mahatmy Ghandiego, może też nie w wypływającej z niego kompozycji tytułowej, która notabene należy do najbardziej udanych fragmentów całego albumu. Ale już począwszy od utworu nr 3 – „Revolution Now” - w każdym kolejnym utworze słyszymy charakterystyczne harmonie wokalne w wykonaniu sześciu śpiewających muzyków tego szwedzkiego zespołu. Słyszymy też tę naturalną i jedyną w swoim rodzaju muzyczną lekkość i dźwiękową zwiewność tak dobrze znaną z płyt Moon Safari. Momentami na płycie rodzi się melodyjny, lekko teatralny klimat jakby żywcem wyciągnięty ze starych płyt grupy Styx. I pewnie dlatego płyty „Trustworks” słucha się naprawdę dobrze i to nie tylko w przypadku, gdy jest się sympatykiem ‘miękkich’ i lekko wpadających w ucho brzmień spod znaku klasycznego rocka.
Płytę wypełniają udane piosenki, obecność szwedzkich muzyków muzyków nadaje im kolorytu i wpuszcza nieco świeżego powietrza w kompozycje Nardelliego. Jednakże czasami wydaje się, że ten zwiewny folkrockowy sznyt idzie zbyt daleko (szczególnie daje się to zauważyć na przykład w zahaczającym o country folkowym numerze „Never Too Late”, gdzie przez chwilę wiodącymi instrumentami są gitara hawajska i… akordeon). Jednakże takie utwory, jak „Revolution Now”, „This World Of Ours” czy „Something That I Said” to naprawdę udane, zgrabne i szybko wpadające w ucho piosenki, których słucha się z dużą przyjemnością. No i jest jeszcze finałowa, trwająca blisko kwadrans kompozycja „Seventh Day Of Seven”, która stanowi prawdziwe clou programu albumu „Trustworks”. Tak sobie myślę, że z powodzeniem mogłaby być ona ozdobą którejkolwiek z płyt Moon Safari. Dlatego też polecam to wydawnictwo nie tylko słuchaczom stęsknionym za nowymi nagraniami tego szwedzkiego zespołu, ale i w ogóle wszystkim sympatykom dobrze skrojonej i całkiem przyzwoicie wykonanej (neo)progresywnej muzyki.