Zespół Karibow istnieje od 1996 roku i ma w swoim dorobku już sześć studyjnych płyt, kilka EP-ek, a także soundtrack do filmu „Land Of Frozen Thoughts”. Trochę się dziwię, że do tej pory nie słyszeliśmy o tej niemieckiej formacji, której muzyczne propozycje można umieścić w tej samej szufladce co niektóre albumy grup Saga, It Bites, Asia (z czasów Johna Payne’a), Martigan, Marillion (szczególnie zawierające bardziej piosenkowy repertuar) czy niektórych ambitnych kompozycji Toto.
Jednym słowem, w przypadku Karibow mamy do czynienia z ciekawą syntezą dwóch gatunków: melodyjnego neoprog rocka i AOR. Choć w muzyce tego zespołu jest coś zdecydowanie więcej. Nie znam wcześniejszych płyt Karibow, ale najnowszy album w materiałach reklamowych określany jest jako „najbardziej progresywny” ze wszystkich dotychczasowych. Już sama jego konstrukcja, jakość materiału muzycznego oraz oprawa – a warto wiedzieć, że to długie, dwupłytowe tomiszcze wydane jest w bajecznie kolorowym, składanym na kilka części digipaku z niezwykle efektownie prezentującą się szatą graficzną – świadczy o tym, że mamy do czynienia z albumem dopracowanym pod każdym względem. Powiem szczerze, że już dawno nie widziałem tak pięknie wydanej płyty. A jeżeli chodzi samą muzykę, to faktycznie na „Holophinium” tych progresywnych elementów jest całkiem sporo. Szczególnie drugi krążek wydawnictwa, umownie zatytułowany „Letter From The White Room”, to rzecz godna szczególnej uwagi. Zawiera ona siedem połączonych ze sobą utworów tworzących epicką opowieść o samotnym astronaucie na chwilę przed startem jego statku w kosmiczną podróż (tytułowy „biały pokój” to pomieszczenie pełniące rolę śluzy pomiędzy wieżą startową, a wejściem do samej rakiety). Samotność, skupienie i powaga chwili prowokuje głównego bohatera do przemyśleń, wspomnień i wyzwala emocje, których doświadczyć mogą tylko nieliczni tuż przed początkiem lotu w kosmos. To bardzo ciekawa i świetnie brzmiąca opowieść o radości życia, ale i o lęku przed nieznanym. Muzycznie udało się grupie Karibow doskonale oddać te wszystkie emocje. A stało się tak za sprawą niebywałego talentu kompozytorskiego centralnej postaci w zespole, Oliviera Rüsinga, który gra na gitarach, basie, syntezatorach oraz na perkusji, a także śpiewa. Do nagrania nowego albumu zaprosił kilku znamienitych gości, m.in. wokalistę Michaela Sadlera z grupy Saga (śpiewa on w utworze „River”) oraz Seana Timmsa – keyboardzistę grającego kiedyś w australijskim zespole Unitopia, a teraz w Southern Empire.
Wiemy już, że słuchając krążka nr 2 można spodziewać się wspaniałych muzycznych wrażeń, ale co znajdujemy na pierwszym dysku tego wydawnictwa, umownie zatytułowanym „The Fragments”? Stanowi go zbiór niepowiązanych ze sobą dziesięciu utworów. Fragmenty dłuższe („E.G.O.”, „Quantum Leap”) przeplatają się tu z krótszymi („Victims Of Light”, „Some Will Fall”), epicko brzmiące opowieści („River”, „Holophinium”) towarzyszą nagraniom piosenkowym („King”, „Angel Scent”, „Connection Refused”), ale cały czas nad wszystkim unosi się duch łagodnej melodyjności, eleganckich aranżacji i niezwykle starannej produkcji. Tak, to album gdzieś z pogranicza delikatnego neoprogresu i przystępnego pop rocka. Czasami nawet bardziej pop niż rocka. Być może „Holophinium” to płyta nie dla wszystkich, być może w opinii niektórych okaże się ona zbyt łagodna i pełna zbyt prostej muzyki, ale od początku do samego końca jest to album z klasą. Polecam.