Lake, Greg - Greg Lake / Manoeuvres

Artur Chachlowski

ImagePo ukazaniu się jesienią 1979 roku pamiętnego albumu „In Concert” trio Emerson Lake & Palmer definitywnie zawiesiło swoją działalność, której i tak ostatnie podrygi praktycznie zakończyły się trochę wcześniej, bo z chwilą nagrania studyjnego albumu „Love Beach” (1978). Każdy z członków zespołu starał się znaleźć swoje własne nowe miejsce w rockowym świecie. O ile na przykład „nowy start” był dla perkusisty Carla Palmera niezwykle udany (rekordowy pod każdym względem debiutancki album grupy Asia), to kariera Grega Lake’a płynęła raczej spokojnym, mało spektakularnym nurtem. Wokalista zadebiutował w 1981 roku solowym krążkiem zatytułowanym po prostu „Greg Lake”, a dwa lata później wypuścił na rynek drugi album – „Manoeuvres”. Oba przeszły bez większego echa, ich niewielki nakład wyczerpał się szybko i w efekcie przemknęły one niemal niezauważalnie. Próbę nadania im drugiego życia podjął Lake przy okazji retrospektywnego albumu „In The Beginning” (1997), na którym opublikował on osiem utworów (sześć z pierwszej i dwa z drugiej płyty), ale zginęły one na tym wydawnictwie pośród tłumu bardziej efektownych nagrań z repertuaru King Crimson, Emerson Lake & Palmer czy Emerson Lake & Powell.

Niedawno Greg Lake podjął kolejną próbę przypomnienia swojego wczesnego solowego dorobku dokonując wznowienia obu wspomnianych płyt w jednym plastikowym pudełeczku. Na każdym krążku, oprócz zremasterowanego materiału z obu albumów, dołożono bonusowe, wcześniej niepublikowane piosenki (m.in. spopularyzowany kiedyś przez Beatlesów standard Smokeya Robinsona „You Really Got A Hold On Me”, ale też kilka innych, nieznanych wcześniej piosenek, które nie odstają poziomem od podstawowego repertuaru obu płyt, jak na przykład „Hold Me”, który uzupełnia program albumu „Manoeuvres”).

Żeby dobrze umiejscowić w czasie oba omawiane dzisiaj solowe albumy Lake’a dobrze wiedzieć, że powstały one tuż po rozpadzie tria Emerson Lake & Palmer, w chwili gdy wokalistę utożsamiano praktycznie wyłącznie z twórczością spod znaku progresywnego rocka. Jakimże szokiem musiały więc okazać się dla fanów te w sumie bardzo poprockowe piosenki wypełniające program obu solowych płyt. No, ale spróbujmy wyobrazić sobie co musiało się wtedy dziać w głowie naszego bohatera. Jeszcze niedawno był podporą jednego z największych zespołów rockowych, a teraz musiał praktycznie zaczynać od nowa. Postanowił więc zrobić sobie krótkie wakacje, wyjechał do Los Angeles, a tam spotkał… muzyków grupy Toto. I wspólnie z nimi postanowił dokonać kilku nagrań. Po powrocie do Anglii zaprosił do studia ówczesnego gitarzystę zespołu Thin Lizzy, Gary Moore’a, który skomponował przebojową piosenkę „Nuclear Attack”, w której oczywiście także zagrał (niedługo potem Lake „zrewanżował się” Moore’owi występując na jego solowym krążku „Dirty Flyers”). Marzeniem Lake’a było umieszczenie na swoim debiutanckim krążku utworu Boba Dylana. Poprzez tour managera skontaktował się z legendarnym bardem, który zgodził się na wykorzystanie niewydanego nigdy wcześniej utworu „Love You Too Much”. Na pierwszej solowej płycie Lake’a można znaleźć jeszcze jeden cover – „Let Me Love You Once” z repertuaru Stephena Dorfa, wieloletniego przyjaciela Lake’a, a zarazem ojca znanego współczesnego aktora o tym samym imieniu i nazwisku. Tak więc na debiutanckim krążku mamy prawdziwą repertuarową wiązankę poprockowych, melodyjnych piosenek, nie tak bardzo odbiegających swoim stylem od święcącej wówczas światowe triumfy supergrupy Asia (w której notabene nasz bohater zakotwiczył się na chwilę w trakcie kilkumiesięcznej nieobecności Johna Wettona). Mamy więc tu wszystko począwszy od Toto, poprzez Dylana po Moore’a, opatrzone jedynym w swoim rodzaju, jakże charakterystycznym, ciepłym wokalem Lake’a.

Okazało się, że choć album ten ani trochę nie przybliżył się do sukcesów płyt tria Emerson Lake & Palmer, to artysta znalazł na nim swój własny stylistyczny kierunek. Kierunek, w którym czuł się dobrze i którym podążył na swojej płycie numer 2 – wydanej w 1983 roku „Manoeuvres”. Ponownie zagrał na niej Gary Moore, który był współkompozytorem trzech piosenek (m.in. otwierającej całość kompozycji tytułowej). Większość wypełniających ją utworów to żywe rockowe piosenki, ale jest tutaj też kilka tzw. power ballad oraz dużo dojrzałej „muzyki dla dorosłych słuchaczy” (AOR), a więc adresowanej do starych fanów artysty. Z tym, że raczej do fanów jego głosu, niźli nowego repertuaru.

Obie solowe płyty Lake’a to ważny, choć praktycznie całkowicie zapomniany już okres twórczości naszego bohatera. Kto wie, być może najbardziej kontrowersyjny, a może nawet i najbardziej eksperymentalny w całym jego dorobku. I chyba Lake nie był do niego do końca przekonany. Dowodem na to jest fakt, że po „Manoeuvres” zarzucił on wydawanie solowych albumów. Kilka lat później świadomie powrócił do bardziej wyrafinowanego repertuaru oraz współpracy z Keithem Emersonem (album tria Emerson Lake & Powell z 1986 roku, a następnie, już w latach 90., powrót do działalności w klasycznym składzie Emerson Lake & Palmer). Ale to już całkiem inna historia. Niekoniecznie na dzisiaj. Lecz z pewnością niebawem zajmiemy się nią w Małym Leksykonie.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!