Ostro i przejrzyście, energetycznie i krzepko. Tak właśnie brzmiała poprzednia płyta Fates Warning, zatytułowana „Darkness In A Different Light” , która ukazała się przed trzema laty. Dziś, chwilę po premierze „Theories Of Flight”, nowego albumu Amerykanów, tak zachęcający zestaw walorów śmiało można by przypisać i jemu. Wydaje się jednak, że mimo starań odbiorcy, mimo wielokrotności odsłuchów, nie da się nie przyznać, iż nowej płycie klasyków prog-metalu brakuje pewnego przyciągającego elementu, właściwego poprzedniczce.
Choć udział w nagrywaniu albumu drugiego gitarzysty, Franka Aresti, tym razem ograniczono właściwie do dwóch kompozycji, w dużym stopniu udało się zachować bardziej klarowne i cięte brzmienie, aniżeli to, do jakiego grupa przyzwyczaiła na płytach z poprzednich dwóch dekad. Po raz kolejny olbrzymi wpływ na odświeżoną, bardziej dynamiczną i elastyczną rytmikę kompozycji miała obecność przy zestawie perkusyjnym znakomitego Bobby’ego Jarzombka. Ustalony przed trzema laty, solidny i satysfakcjonujący poziom energetyczności i żywiołowości muzyki Fates Warning został więc podtrzymany. Co istotne, z ową dynamicznością znakomicie koresponduje tu element, który w przypadku dawniejszych propozycji grupa potrafiła niejednokrotnie gubić – melodie linii wokalnych, przede wszystkim w refrenach, zostały napisane na tyle zwinnie, że bez problemu wpadają w ucho i pozwalają się nucić nawet wtedy, gdy cały krążek dawno już wybrzmi.
Gdzie więc szukać owego domniemanego ubytku, skoro płyta ewidentnie posiadła całkiem przyzwoity zbiór zalet? Podstawową kwestią, która odróżnia „Theories Of Flight” od kapitalnej poprzedniczki, działającą przy tym na niekorzyść nowego wydawnictwa, jest brak dających się wyróżnić, zapamiętywalnych utworów. O ile wspomniane nośne, melodyjne linie wokalu poniekąd mechanicznie potrafią wryć się w pamięć, o tyle w pamięci nie pozostaje właściwie żadne konkretne nagranie jako całość. Wydaje się, że zmysł równoważenia poszczególnych środków wyrazu, balansowania nastrojów w przypadku „Darkness In A Different Light” u Jima Matheosa i kolegów był bardziej wyostrzony, nieobciążony, w związku z czym na tamtym albumie znalazło się niejedno nagranie, które się pamięta, do którego wraca się szczególnie chętnie. Tu właściwie najbardziej uchwytnymi wyróżnikami pozwalającymi niemal z marszu wskazać konkretne indeksy na albumie jest długość i złożoność kompozycji (w programie płyty znalazły się dwa ponad dziesięciominutowe nagrania) oraz incydentalne, wyraźne nawiązanie do dawnych, obciążonych specyficzną, nielekką atmosferą dokonań, sięgających czasów, kiedy w grupie udzielał się jeszcze czołowy „klimaciarz”, Kevin Moore (nagranie tytułowe).
„Theories Of Flight” to udana, solidna pozycja, której słucha się bardzo dobrze, zwłaszcza po podkręceniu poziomu decybeli. Jest to jednak płyta zdecydowanie za mało charakterna i zbyt pospolita jak na zespół, w którym pokłady energii wydają się niewyczerpywalne.