Dyonisis - Dyonisis

Artur Chachlowski

ImageZespół znikąd, ale grający prawdziwie niebiańską muzykę. Znikąd, bo od 2005 roku, kiedy to rozpoczął swoją działalność, nie związał się z żadną wytwórnią płytową i w końcu zadebiutował albumem wydanym własnym sumptem. Nic dziwnego więc, że o Dyonisis można mówić, iż działa on jakby na opłotkach brytyjskiej niezależnej sceny muzycznej. A przecież pochodzi z samego serca swojej ojczyzny, z Sheffield.

Zespół Dyonisis zaskakuje niezwykłą jak na niezależne wydawnictwo starannością, z jaką zrealizował swój krążek. Zaskakuje też pięknem swojej muzyki. Zaskakuje wreszcie składem personalnym. Dyonisis to kwartet, którego połowa to dwie śpiewające dziewczyny: Nel Cave i Lou Welsby. To Nel śpiewa główne linie melodyczne i trzeba przyznać, że ma dziewczyna ku temu szczególne warunki, a Lou tworzy niesamowite anielskie harmonie. W dodatku Lou gra jeszcze na fortepianie. Paniom towarzyszą panowie: Tom Chaffer (gitary, programowanie) oraz Marcus Cave (gitara basowa). W zespole nie ma perkusisty i słychać wyraźnie, że wszystkie rytmiczne podkłady są syntetycznie generowane z komputera. Ale, o dziwo, jakoś to muzyce Dyonisisa nie przeszkadza. Być może dlatego, że muzyka, którą słyszymy na tym albumie nie mieści się w kanonach klasycznego rocka. Zespół operuje plamami dźwięków, często ocierając się o brzmienia typowe dla rocka gotyckiego. Ale nie jest to ten rodzaj stylistyki, który znamy z płyt Epiki, Within Temptation czy Nightwish. W muzyce Dyonisis mniej jest rocka, a więcej uduchowionej ulotności i anielskiego oniryzmu.

Głównym atutem zespołu są partie wokalne w wykonaniu obu śpiewających pań. Prawdziwe mistrzostwo sztuki wokalnej demonstrują one w śpiewanym a’capella utworze „Pretty At A Distance”. Palce lizać! Jestem pod ogromnym wrażeniem jakości i ekspresji głosu obu wokalistek. Czasem w ich śpiewie pobrzmiewają echa Fleetwood Mac, czasem All About Eve, czasem The Gathering, a nawet The Cranberries. Ale to tylko fragmenty, które układają się w trudną do jednoznacznego zdefiniowania całość, w której często nieomal popowy śpiew miesza się z quasi operowymi partiami, a rockowe brzmienia sąsiadują z mocno eterycznym i atmosferycznym graniem. Na płycie króluje nastrój melancholii, ale usłyszeć też można i trip hop, i mroczny gotyk, i słodki melodyjny pop. Chwilami robi się też epicko, jak w najlepszym moim zdaniem, finałowym utworze „Rainy Day”. Jego nastrój potęguje się z każdą z dziesięciu, nie wiedzieć czemu tak błyskawicznie upływających, minut. A co w tym najdziwniejsze, to wszystkie te wymienione cząstki składające się na styl muzyki, którą gra Dyonisis, współgrają ze sobą w sposób wręcz doskonały. Dlatego nie dziw się drogi Słuchaczu, gdy nawet nie zauważysz, kiedy ten album zauroczy Cię i porwie w świat dotychczas nieznanych Ci dźwięków i nastrojów. Przepięknych dźwięków i nastrojów…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!