Czwarty krążek tej amerykańskiej formacji to dzieło tyleż ambitne, co niekoniecznie łatwe w odbiorze, a do tego trudne do jednoznacznej oceny. Zespół Persephone’s Dream, na czele którego mamy dwie wokalistki, Colleen Gray i Heidi Engel, już dawno został sklasyfikowany jako grupa stojąca pomiędzy światem progresywnego, a gotyckiego rocka. Płyta „Pyre Of Dreams” przynosi jednak kilka nowinek. Gitary Rowena Poole’a dość często zahaczają o typowe dla metalu brzmienie. Ponadto zespół sięgnął po mitologiczną tematykę literacką, przedstawiając opartą na arturiańskich legendach pięcioczęściowa suitę zatytułowaną „Temple In Time”. W dwóch fragmentach tej kompozycji za główne linie wokalne odpowiedzialny jest sam DC Cooper (Royal Hunt, Silent Force, Amaran’s Plight), który występuje na tym krążku w charakterze zaproszonego gościa. Nie koniec na tym muzycznych zaskoczeń. Zespół zupełnie niespodziewanie przedstawia kilka utworów („Aphrodite”, „Cryptoendolith”) utrzymanych ni to w klimacie muzyki ambient, ni to instrumentalnej syntezatorowej elektroniki. Od czasu do czasu w innych nagraniach pobrzmiewają nuty folk rockowe („Nimiane”), niekiedy zespół przybliża się do kategorii new age („Alien Embassy”). Muszę przyznać, że pod względem rozrzutu stylistycznego panuje tu niezłe zamieszanie. W dodatku, gdy kilka, a nawet kilkanaście razy posłucha się tej płyty, niezwykle trudno jest wyrobić sobie jednoznaczne zdanie na jej temat. Nie ukrywam, że mam pod tym względem spory problem z tym albumem. Posiada on bowiem swoje dobre momenty, ale też i słabsze, jakby zupełnie nie przystające do reszty.
Jedno jest pewne: słychać wyraźnie, że zespół przyłożył się do swojego nowego materiału, że poświęcił sporo czasu na skomponowanie i zaaranżowanie swojej muzyki, że włożył w nią sporo serca i uczucia. Ale ostateczny efekt i ocena tego wysiłku i tak zależeć już będą od indywidualnych gustów i emocji, które album „Pyre Of Dreams” wyzwoli poszczególnych słuchaczy. U mnie było z tym tak, że przesłuchałem ten krążek raz, drugi i trzeci, potem odłożyłem go na kilka dni na półkę. Po czym znów do niego wróciłem i po kilkukrotnym ponownym przesłuchaniu...wciąż nie wiem co o tym albumie tak naprawdę myśleć. Dobra to płyta, czy zła? Czy może po prostu średnia, przeciętna i letnia pod względem wywoływanych emocji? Nie wiem. Naprawdę jeszcze nie wiem. Muszę chyba posłuchać jej jeszcze raz, ale i tak wydaje mi się, że nie za bardzo pomoże mi to w wyrobieniu sobie ostatecznej opinii o nowym krążku grupy Persephone’s Dream.