Szwedzka grupa Opeth, która powstała w 1990 roku, nagrała w tym roku swój dwunasty studyjny album. Producentem „Sorceress” jest Tom Dalgety. Premiera płyty miała miejsce 30 września i ukazała się ona nakładem Moderbolaget/Nuclear Blast. Gdy odtworzyłem ten album i w głośnikach usłyszałem pierwsze dźwięki, zastanawiałem się czy czasami nie pomyliłem płyty. To, co dociera do nas, jako miniaturka „Persephone”, jest pewnym zaskoczeniem, dodam od razu: miłym, ale nazbyt krótkim.
Utwór drugi – tytułowy „Sorceress” - to już powrót do mocniejszych opethowskich gitarowych brzmień. Jest jednak w tym utworze coś chaotycznego, niepozwalającego na jego jednoznaczny pozytywny odbiór. Ale to mocny punkt programu albumu. Kolejne nagranie, „The Wilde Flower”, utrzymane jest w ostrzejszych klimatach i ma swoją stonowaną wypośrodkowaną wartość, z której wyrasta mocna dźwiękowa puenta. Odrobinę wyciszenia ocierającego się o balladowe nastrojowe granie dotrze do nas za sprawą „Will O The Wisp”: akustyczna gitara wraz z pozostałym instrumentarium wprawia nas w melancholijny, folkowy nastrój. I zaraz znów dostajemy ostrą ripostę. Nastroje w utworach zmieniają się jak w kalejdoskopie, tym razem gitarowo-hammondowskie zagrywki w „Chrysalis” systematycznie nabierają tempa, nawiązując do ciężkiej rockowej tradycji. Ten fragment zatrzęsie niejedną salą koncertową, bo ma ku temu spore predyspozycje.
Druga odsłona tematu „Sorceress 2” znacznie wyhamowuje nasz zapęd do energicznych impulsywnych reakcji zaintonowanych poprzednim nagraniem. Taki oto dynamiczno-refleksyjny Opeth stara się połączyć dwa wymiary swej artystycznej drogi. Jakby tego było mało, dorzuca jeszcze coś z orientalnego świata: utwór „The Seventh Sojourn”. Ciekawie on brzmi, choć nie jest to z pewnością mój ulubiony fragment tego wydawnictwa. Miło jest w kompozycji „Strange Brew”, szczególnie w jej początku, lecz gdy instrumentalny chaos zaczyna zaznacza swą obecność, burzy się misternie budowany nastrój. Trochę to dziwne zamieszanie, jakby dwie kompozycje na siłę połączono razem. Wyczuwa się tu takie wewnętrzne rozdarcie: Opeth, w którą stronę zmierzasz? Boję się trochę, gdyż w takich chwilach łatwo można zatracić wiarę w spójność nowego materiału zespołu Mikaela Åkerfeldta, co w efekcie może doprowadzić do niezbyt pochlebnych wypowiedzi na temat całej płyty „Sorceress”. A przecież album ten, przynajmniej jako całość, nie zasługuje na jakąś surową krytykę. Kontynuujemy więc wsłuchiwanie się w ten krążek, bo przed nami jeszcze nagrania „A Fleeting Glance” oraz „Era”, które pozwalają złapać trochę powietrza i przestrzeni. A na samo już zakończenie pozostaje nam temat „Persephone (Slight Return)” – zdecydowanie bardziej rozbudowany i już nie tak akustyczny jak we wstępie do albumu…
„Sorceress” to płyta zawierająca liczne wspaniałe muzyczne niuanse, urozmaicone brzmienia i pełna jest ona niezwykłej twórczej wyobraźni lidera zespołu. Tu muszę jednak zadać pytanie: czy przypadkiem nie przekombinował on w tym zakresie, bo podczas słuchania chwilami rodzą się mieszane uczucia, ogólne wrażenie nie zawsze jest jednoznacznie pozytywne, a w konsekwencji nie służy to dobremu wizerunkowi zespołu. Nie chcę zbyt szybko wyrokować, ale po cichu czuję, że Opeth jakby trochę na tej płycie się pogubił i nagrał album zasługujący co najwyżej na średnią ocenę. Czym osobiście jestem bardzo rozczarowany. Trochę szkoda, bo Åkerfeldta i spółkę niewątpliwie stać na wiele więcej, czego niejednokrotnie już doświadczyliśmy na kilku wcześniejszych albumach.