Cure For Gravity to pochodzące z kalifornijskiego Oakland trio, które tworzą: Joe Markert (śpiew, gitara, instrumenty klawiszowe), Chris Gamper (perkusja) i Dave Walcott (gitara prowadząca). Na debiutanckiej płycie, zatytułowanej tak jak nazwa zespołu, wspomaga ich czworo muzyków, z których koniecznie trzeba wymienić dwa nazwiska: grającego na basie Dana Feiszli oraz odpowiedzialnego za orkiestracje Caseya Camerona. Obaj w sposób istotny odciskają swoje piętno na brzmieniu zespołu.
Na wydanym 14 października br. krążku znajduje się sześć utworów utrzymanych w stylu atmosferycznego alt/prog rocka z delikatnym akcentem muzyki postrockowej. Zespół używa zarówno elektronicznych, jak i „żywych” instrumentów i za ich pomocą kreuje swój dźwiękowy świat, w którym poszczególne utwory lśnią prawdziwym blaskiem. Członkowie grupy nie wstydzą się tego, że od najmłodszych lat inspiracją był dla nich wczesny dorobek Genesis i King Crimson, ale moim zdaniem brzmienie ich zespołu jest zdecydowanie bardziej nowoczesne, nasączone elektroniką oraz złagodzone dość przystępną, melodyjną dawką pop rocka. Dlatego bardziej przychylałbym się do opinii, że to twórczość takich grup, jak Radiohead, God Is An Astronaut czy The National, a także (do pewnego stopnia) The Cars jest wyznacznikiem tego, co słyszymy na debiutanckim krążku Cure For Gravity. Osobiście dorzuciłbym do tego grona jeszcze zespół Tears For Fears, bo głos Joe Markerta chwilami do złudzenia przypomina mi dawno niesłyszanego Rolanda Orzabala. Posłuchajcie utworu „Just Like Candy”, a sami przyznacie mi rację.
Przyznam szczerze, że zbiór sześciu utworów tego amerykańskiego tria to zestaw przystępny i dość przyjemny w odbiorze. Dobrze wiedzieć, że pojawił się tak ciekawy zespół. Myślę, że warto będzie śledzić jego dalsze poczynania. A tym, którzy chcieliby sprawdzić jego możliwości już teraz polecam teledysk do utworu „Blackmetal”, który w ostatnich dniach września pojawił się w internecie na kanale YouTube. To ledwie czterominutowe nagranie, choć wcale nie najlepsze na płycie (do takiego miana zaliczyłbym raczej „Tonight”, czy „Killing For The Queen”), pokazuje całą prawdę o niemałych możliwościach grupy Cure For Gravity.