Wprawdzie Tarja wydała niedawno swoją nową studyjną płytę, ale dziś, w przeddzień jej grudniowych koncertów w Polsce (5 grudnia w warszawskiej Progresji i 6 grudnia we wrocławskiej sali Stadion) - powrócimy na chwilę do wydanego w ubiegłym roku dwupłytowego koncertowego albumu ciemnowłosej Finki.
Materiał ten został zrealizowany podczas koncertu w Buenos Aires w 2011 roku, w czasie trasy promującej album „What Lies Beneath". Jak dla mnie, pięć lat to szmat czasu, nawet jeżeli nagrania zrealizowane były w sumie już dawno temu, no ale cóż, dla fanów talentu Tarji jest to na pewno spora gratka.
Jednakże moje osobiste moje zdanie na temat tego wydawnictwa do pochlebnych należeć nie będzie. Cały koncert brzmi jakoś płasko, brakuje w nim dynamizmu i ciężaru. Piszę to z bólem, bo mimo że aranżacyjnie numery są całkiem interesujące, jednak produkcja, mimo sympatycznych reakcji słuchaczy, po prostu do mnie nie przemawia. Zbyt duża „suchość” poszczególnych nagrań po prostu drażni. Nie podobają mi się również różne stopnie słyszalności wokalu Tarji, mam wrażenie, że czasem w jednej kompozycji jest nierównomiernie wyeksponowana, a w drugiej niknie przy ścianie instrumentów albo odwrotnie… W sumie brzmienie całości jest kiepskie.
Dla porównania, płytka numer dwa tego podwójnego zestawu, wydaje się spójniejsza, a znane i lubiane numery pamiętające jeszcze czasy grupy Nightwish są podane nieco bardziej zadziornie, co się chwali.
Ogólnie nie oceniam tej płyty jako swoistego megawydarzenia, śmiem raczej twierdzić, że jeden dysk (zamiast dwóch), albo odpowiednie dopracowanie tej produkcji byłoby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Mimo wielkiej sympatii dla talentu Tarji Turunen – „Luna Park Ride” to produkt zaledwie średniej klasy. Tak po prostu.