Ta płyta dotarła do Małego Leksykonu pod sam koniec roku i w związku z tym nie zmieściła się w naszym gronie albumów-pretendentów w tegorocznym Plebiscycie na Ulubiony Album 2016 Roku. Może to i lepiej, bo pewnie nie odegrałaby w nim znaczącej roli. Ale nie ze względu na niski poziom artystyczny (pod tym względem jest lepiej niż dobrze), ale z powodu braku czasu na wystarczające zaprezentowanie się słuchaczom. Tak czy inaczej, u progu Nowego Roku czym prędzej nadrabiamy tę zaległość.
O jakiej płycie mowa? O „The Battle” pochodzącego z Izraela zespołu o nazwie Aperco. Działa on od 2013 roku w czteroosobowym składzie (Tom Maizel – g, v, jego kuzyn Tal Maizel – k, Dor Adar – dr, Yuval Raz – bg) i w 2016 roku zadebiutował wreszcie (choć w swojej ojczyźnie zdążył już wcześniej namieszać dwoma często prezentowanymi w radiu utworami – „Focused” i „Dissonaut Sound Within”) bardzo udanym koncept albumem ukazującym cykl życia pewnej osoby, każdym utworem przedstawiającym inną emocjonalną fazę jej życia.
Jak jest na „The Battle” pod względem muzycznym? Jak już wspomniałem, jest więcej niż dobrze. Chwilami jest nawet oszałamiająco, szczególnie pod względem różnorodności środków artystycznego wyrazu. Kiedyś muzykę graną przez Aperco określałoby się mianem „rocka symfonicznego”. I choć na płycie „The Battle” słychać dalekie echa dokonań legend gatunku, jak Pink Floyd („Another Day To Live”, „A Call For Submission”, „The Battle”) Camel („Horizon”, „Focused”) czy Marillion („Awaken”), to muzyka Aperco brzmi bardzo nowocześnie, choć pośród długich epickich utworów (tytułowy „The Battle”, finałowy „Awaken”, pompatyczny, nawiązujący do solowych dokonań Stevena Wilsona, „Dissonaut Sound Within”) znajdują się nagrania krótsze, ledwie 2-3 minutowe („Intro, „Focused”, „Horizon”) i choć wśród wspaniale pod względem wokalno-harmonicznym rozwiązanych kompozycji znaleźć można liczne tematy instrumentalne („Focused”, „Euphoria”, „Horizon”), w tym także zawierające elementy ocierające się o kakofonię („Delirium Before Lunch”), to album brzmi zaskakująco spójnie, jest niesamowicie jednorodny i monolityczny.
Niby nic nadzwyczajnego, niby nic odkrywczego, niby wszystko już gdzieś było, lecz ilekroć słucham muzyki z płyty „The Battle” odnoszę przeradzające się w pewność wrażenie, że dzięki izraelskim muzykom otrzymaliśmy oto płytę nadzwyczajną, magiczną i niezwykłą. Na plebiscytowej liście ulubionych płyty AD 2016 ze względów, o których pisałem we wstępie, nie miała szans się znaleźć. Ale informuję wszem i wobec, że na pewno znajdzie się na mojej prywatnej liście najwspanialszych albumów kończącego się roku.