„Devil On An Indian” amerykańskiej grupy The Raptor Trail to koncept album mówiący o duchowych rozterkach młodego człowieka – Amerykanina indiańskiego pochodzenia wychowanego w duchu chrześcijańskiej moralności. Wypadek motocyklowy na pustyni, który niemal kończy się śmiercią głównego bohatera, jest początkiem poetyckiej, mistycznej i duchowej drogi przemian i budzenia się samoświadomości prowadzącej do wniosku, że natura człowieka jest z natury przepełniona złem. Opowieść podzielona jest na dziesięć utworów zgrupowanych w trzech częściach, które wypełniają program trwającej nieco ponad godzinę płyty.
Mogłoby się wydawać, że ten zanurzony w filozoficzno-religijnych rozważaniach album to rzecz z natury ciężka i niestrawna. Nic bardziej mylnego. Grupa The Raptor Trail opowiada tę historię przy pomocy dość przystępnie brzmiącej muzyki, choć od razu zaznaczę, że nie mamy tu do czynienia z tak popularnym w Ameryce nurtem „chrześcijańskiego progresywnego rocka”, a raczej z odważnymi wycieczkami po alternatywno-rockowych, a nawet progresywno-psychodelicznych terytoriach, chwilami niestroniącymi nawet od indiańskiej muzyki etnicznej.
Wszystko to dzieje się za sprawą sporego doświadczenia muzyków tworzących grupę The Raptor Trail. John Meyer (v, g, bg, k) i Matt Mayes (v, g) są obecni na amerykańskiej scenie już od blisko 25 lat, a „Devil On An Indian” jest już trzecim albumem tria The Raptor Trail, w skład, którego wchodzi jeszcze perkusista Gene Bass.
Ich najnowszy album pełen jest stylistycznych odniesień do muzyki lat 70. Mnóstwo tutaj dobrego gitarowego grania nawiązującego wprost do produkcji The Allman Brothers, sporo jest też psychodelii i muzycznych eksperymentów utrzymanych w duchu world music (mocno wyeksponowane, grane na bębnach etniczne dźwięki w „Dream Catcher”), ale szybko są one równoważone przez liryczne i melodyjne fragmenty (bezpośrednio po odlotowym „Dream Catcher” następuje kojąca ballada „Wolf Medicine”). Sporo jest też gitarowego „szaleństwa” (ale uwaga! The Raptor Trail ani przez moment nie zahacza o metal!), czego najlepszym przykładem są utwory „How The West Was Won” i „Quaker Pets”. Zespół gra z temperamentem, czasami ociera się o jammowanie („Froth Squelch”), czaruje riffowaniem i niezłym energetycznym groove’em („Without A Trace”), zachwyca harmoniami wokalnymi („Red Giant”) i buduje epickie klimaty (jak w „The Vanishing Point”)…
Być może nie jest to album przełomowy. Być może nie jest to album wybitny. Ale powiedzieć, że jest tylko „dobry”, to tak jakby nic nie powiedzieć. Gwarantuję, że podczas słuchania odczujecie mnóstwo radosnych muzycznych wrażeń. Dlatego, jeżeli pragniecie energetycznej, rozwiewającej włos na głowie, szalonej podróży w klasyczne brzmienia rodem z lat 70., i to w przedziale pierwszej klasy, to koniecznie nastawcie płytę „Devil On An Indian”, podkręćcie potencjometry głośności, zapnijcie pasy i dajcie się porwać tym magicznym dźwiękom wypełniającym nową płytę grupy The Raptor Trail.