W ciągu niemal ośmiu lat, jakie minęły od wydania ostatniej studyjnej płyty Porcupine Tree, sympatycy zespołu nie mogli narzekać na brak wydawnictw zawierających wśród wykonawców nazwiska jego członków. Steven Wilson skupiający się głównie (choć nie jedynie) na niezwykle owocnej karierze solowej, Gavin Harrison i Colin Edwin obecni na całym szeregu publikacji przeróżnych, nie tylko osobistych muzycznych inicjatyw – było w czym wybierać. Najmniej aktywny przez te kilka lat okazał się być Richard Barbieri, który poza incydentalnymi występami gościnnymi, jako instrumentalista (i kompozytor) dał o sobie znać jedynie w ramach duetu ze Steve’em Hogarthem z Marillion, wydając interesującą płytę długogrającą oraz EP-kę. Teraz zaś powraca z trzecim w solowym dorobku albumem, zatytułowanym „Planets + Persona”.
Podobnie jak w przypadku dwóch wcześniejszych płyt, nastrój generowany przez klawiszowca Porcupine Tree przywołuje międzygwiezdne obrazy, kosmiczne skojarzenia; wątpliwości co do obecności takiego, a nie innego klimatu nie pozostawiają zresztą i „astronomiczne” tytuły kompozycji („Solar Sea”, „Solar Storm”, „Interstellar Medium”). Tym razem jednak instrumentalista, niejako zafascynowany zagadnieniami istnienia potencjalnego pozaziemskiego życia, do swojego specyficznego muzycznego świata wprowadza element „ożywiony”. W tworzeniu nowych muzycznych mgławic i konstelacji za pomocą charakterystycznych dla swojej sztuki analogowych syntezatorów, Barbieri posiłkował się gamą instrumentów dotąd nie kojarzonych z jego twórczością solową - tu obsługiwanych przez grono zaproszonych gości. Usłyszymy więc na płycie takie instrumenty, jak wibrafon, omnichord czy afrykańska kora, tu i ówdzie zaś pojawiają się brzmienia i rozwiązania kierujące wizję artysty w stronę jazzu – nie raz do głosu dochodzi trąbka (gra Włoch Luca Calabrese), w jednym z nagrań zaś pojawia się charakterystyczny bas legendarnego Percy’ego Jonesa (Brand X), który wcześniej zagrał u Richarda Barbieri na jego solowym debiucie „Things Buried”.
Całości tego brzmieniowego bogactwa dopełnia element na wcześniejszych płytach obecny w znacznie mniejszym stopniu – ludzki głos, tutaj wykorzystany według dwóch recept. Z jednej strony jego potencjał potraktowano czysto instrumentalnie, wzorem albumów poprzednich – sample głosów (w tym przypadku należących m.in. do Suzanne Barbieri, Steve’a Hogartha i Tima Bownessa) zostały wtopione w tekstury syntezatorowe, przez co w rzeczywistości trudno je wyodrębnić. Nowość stanowi jednak rozwiązanie, według którego głos wyeksponowany jest w naturalnej postaci, bez technologicznych modyfikacji. Szwedzka artystka Lisen Rylander Löve, która zresztą na płycie zagrała również na kilku instrumentach, trzy z siedmiu utworów obdarzyła intrygującymi wokalizami, mogącymi przywoływać wspomnienie co bardziej abstrakcyjnych lingwistycznie wokali Elizabeth Fraser.
„Planets + Persona” to materiał mogący intrygować, posiadający swoją tajemnicę, a przy tym doprawdy gustowny. W moim przekonaniu jednak solowa, w gruncie rzeczy bardzo kameralna muzyka klawiszowca Japan i Porcupine Tree, znacznie lepiej sprawdza się wpisana w formułę duetu z wokalistą, gdzie kosmiczny duch równoważy się z pierwiastkiem naturalnie ludzkim; wszak śpiewających partnerów Richard Barbieri dobierał sobie zawsze idealnie.