Galleon - Engines Of Creation

Artur Chachlowski

ImageTen szwedzki zespół nagrywa swe płyty już od ponad 15 lat i dzięki temu jest doskonale znany nawet średnio zorientowanym w temacie adeptom progresywnego rocka. Galleon nagrał kilka albumów, które zapewniły mu miejsce w czołówce wykonawców specjalizujących się w neoprogresywnych klimatach. Charakterystyczny wokal Gorana Forsa i rozbudowane partie instrumentów klawiszowych są prawdziwym wyróżnikiem twórczości zespołu. Stały się wręcz jednym ze sztandarowych przykładów typowego „neoprogresywnego brzmienia”. Któż nie pamięta tak udanych tego dowodów, jak płyty „Mind Over Matter” (1998), czy „From Land To Ocean” (2003)? W sumie Galleon ma w swoim dorobku 8 albumów. Jak to zazwyczaj bywa, były wśród nich lepsze i gorsze. Z przykrością informuję, że ten najnowszy, „Engines Of Creation”, zalicza się niestety do tej drugiej kategorii.

W zespole pojawił się nowy perkusista Goran Jansson (na co dzień występuje on w innej szwedzkiej formacji – Cross, ale tam specjalizuje się w grze na… klawiszach), ale to nie on jest sprawcą całego zła, które przebija z większości spośród 10 utworów, stanowiących program płyty „Engines Of Creation”. Wypełnia ją muzyka opatrzona szeregiem charakterystycznych dla zespołu wyróżników. Właściwie od pierwszej do ostatniej minuty wiemy, że to gra Galleon. Nie ma tu żadnych niespodzianek. I w tym właśnie upatruję słabości tego albumu. Zespół na swoim nowym krążku trochę jakby zjada własny ogon, powtarza się, powiela stare pomysły, odgrzewa swoje stare brzmienia i naprawdę niczym nie zaskakuje. Muzyka Galleonu na płycie „Engines Of Creation” stała się niesamowicie przewidywalna, a przez to nudna i w konsekwencji odbiera się ją bez większych emocji. Niby wszystko na „Engines Of Creation” jest w porządku, niby na płycie panuje typowa galleonowska harmonia, niby muzyka płynnie dociera do naszych uszu, niby kolejne utwory efektownie rozpoczynają się i kończą, ale... nic z tego tak naprawdę nie wynika. Muzyka płynie gdzieś mimo nas. Wszystko to gdzieś już kiedyś słyszeliśmy. I nawet wiem gdzie: na poprzednich płytach Galleonu.

Tego wrażenia nie ratują nawet weterani: Sven Larsson (g) i Ulf Petterson (k), którzy grają w grupie od początku jej istnienia. Wyraźnie słychać, że próbują jak mogą, by swoimi solówkami porwać zespół do lotu, ale ich starania nie kończą się spodziewanym sukcesem. Gdy słucha się poszczególnych utworów z tej płyty odnosi się wrażenie, że wchodzą one jednym, a wypadają drugim uchem. Niewiele z nowej muzyki Galleonu pozostaje w pamięci. Po kilkunastokrotnym przesłuchaniu albumu „Engines Of Creation” (generalnie rzecz biorąc, bardzo lubię ten zespół i dlatego kilkakrotnie bardzo chciałem dać szansę jego nowej płycie) wśród swoich notatek znalazłem tylko 3 małe plusiki. Pierwszy to otwierające płytę intro „A.I.” utrzymane trochę w klimacie muzycznego wstępu do albumu „Danger Money” formacji UK, ale następujące po nim nagranie „The Assembler” zdecydowanie psuje to dobre początkowe wrażenie. Drugi plusik to umieszczony mniej więcej w połowie płyty dwuminutowy instrumental „The Cinnamon Hideway”, który swoim klimatem zdecydowanie różni się od całej reszty muzyki i jako jedyny stanowi nową jakość w brzmieniu Galeonu. A trzeci to zamykający płytę epik „Lightworks”. Naprawdę dużo dobrego się w nim dzieje, a efektowny refren szybko zapada w pamięć. Te trzy plusy trwają łącznie zaledwie 13 minut. Trochę mało jak na blisko godzinę nowej muzyki tak renomowanego zespołu.

Nie jest to może totalna porażka grupy Galleon (znam takich, którym płyta się bardzo podoba), ale album „Engines Of Creation” jest niestety bezbarwny i chociaż ma swoje dobre momenty, to zawiera zbyt mało wyrazistą muzykę. I do tego zagraną trochę na jedno kopyto. Najwidoczniej tytułowe galleonowskie silniki tworzenia nie odpaliły pełną parą.  

www.progressrec.com

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!