Pineapple Thief, The - What We Have Sown

Artur Chachlowski

ImageZłodziej Ananasów powrócił w bardzo wysokiej formie. Chwała za to liderowi The Pineapple Thief, Bruce’owi Soordowi, gdyż to dzięki jego niewyczerpanym pomysłom seria kolejnych płyt tej grupy od wielu lat stanowi nieprzerwane pasmo artystycznych sukcesów. Myślę, że po mocno depresyjnej płycie „Little Man” nowy album stanowi optymistyczną odskocznię od problemów osobistych, z którymi jeszcze nie tak dawno zmagał się Soord. Z drugiej strony nowe dzieło The Pineaple Thief stanowi ewidentny powrót do stylistycznych eksperymentów, których byliśmy świadkami na płytach „Variations On A Dream”, czy „12 Stories Down”. Ale o wszystkim po kolei.

Szósty studyjny album grupy The Pineapple Thief spodoba się wszystkim dotychczasowym fanom zespołu, a przede wszystkim słuchaczom zakochanym w brzmieniu wczesnego Radiohead i Porcupine Tree. Dużo też w tej muzyce odniesień do brit popu i delikatnej gitarowej muzyki rockowej. Styl zespołu na „What We Have Sown” określiłbym raczej jako „prog-related” niż jako czysto progresywny rock w popularnym rozumieniu tego słowa. Nie spodziewajcie się więc tu na wskroś epickich kompozycji, czy podniosłych i monumentalnych klimatów. Jest raczej cichutko, spokojnie, nastrojowo i minimalistycznie. Choć bywa też bardzo zaskakująco. Pierwszą część tej płyty stanowi 5 stosunkowo krótkich utworów. Właściwie wszystkie, poza „West Winds”, mogłyby zostać nazwane piosenkami. Ładne melodie śpiewane przez Soorda charakterystycznym wysokim głosem i atmosfera przepełniona płynnym, gitarowym brzmieniem oraz charakterystyczną dla Porcupine Tree pewną nutką elektroniki sprawiają, że słucha się ich niczym jeżozwierzowych ballad. Zespół nie stara się komplikować swojej muzyki. Prostota, a właściwie prostolinijność, jeżeli chodzi o środki artystycznego wyrazu, stanowi największy atut tej części albumu. Nieco więcej eksperymentów pojawia się w dziewięciominutowym instrumentalnym utworze „West Winds”. Pobrzmiewa w nim duch muzyki psychodelicznej mocno nasyconej syntezatorową elektroniką. Ale wciąż we wspaniale budowanej przez sekcję rytmiczną (Jon Sykes - bg, Keith Harrison - dr) osnowie osadzona jest ciekawa melodia oparta na pojedynczych dźwiękach klawiszy, by w swoim finale zamienić się w pędzącą w dół z prędkością światła kulę śniegową nastroszoną ostrymi akordami gitarowymi. Po tym burzącym nieco dotychczasową spokojną atmosferę płyty nagraniu, mamy powrót do piosenkowości w postaci kolejnej smutnej ballady „Another Day”. I w tym właśnie utworze nasz Złodziej Ananasów chyba najbardziej przybliża się do Jeżozwierzy. Ach te smyki, klarnety, wiolonczele… Wszystkie te dźwięki generowane są chyba z komputera, ale w połączeniu z akustyczną gitarą i łzawym śpiewem Soorda brzmią zgoła rewelacyjnie. „Another Day” stanowi piękne podsumowanie pierwszej części płyty. Drugą stanowi jedna długa kompozycja pt. „What Have We Sown?”, która trwa aż 27 i pół minuty. I jest to do pewnego stopnia prawdziwie nowa jakość, jeżeli chodzi o materiał znany słuchaczom z dotychczasowych zasadniczych płyt grupy. Piszę „zasadniczych”, gdyż jak wiadomo w zwyczaju zespołu The Pineapple Thief jest poszerzanie niektórych płyt o dodatkowe krążki z nieco inną, zazwyczaj instrumentalną, mocno rozimprowizowaną muzyką. Tak było, gdy do albumu „Variations On A Dream” zespół dołączył płytkę „Eight Days”, a do „12 Stories Down” – „8 Days Later”. Podobną rolę jak te bonusowe krążki pełni na nowej płycie kompozycja „What Have We Sown?”. Zespół ucieka w niej w eksperyment, w elektronikę i w mocno transowe dźwięki, które głęboko wdzierają się w umysł słuchacza. Tylko na 6 minut (mniej więcej pomiędzy 7, a 13 minutą tej suity) wyłania się z nich wokalna melodia, w przejmujący sposób zaśpiewana przez lidera zespołu. Powiedzmy szczerze: to jedna z najpiękniejszych linii melodycznych nie tylko na tej płycie, ale i w całym dorobku zespołu. Stanowi ona fantastyczny punkt kulminacyjny tego albumu. I chociaż po jej zakończeniu mamy jeszcze blisko kwadrans muzyki, na którą znowu składają się eksperymentalne brzmienia, to tą właśnie sekcję śmiało można nazwać prawdziwym finałem godnym tej niezwykle udanej płyty.

Na koniec krótka wzmianka o wspominanych przeze mnie dźwiękach generowanych przez zespół z przeróżnych urządzeń elektronicznych. Dziwnym trafem w ogóle one nie drażnią. Wręcz przeciwnie: one intrygują, rażą potęgą swojego brzmienia, zdumiewają geniuszem i niesamowitym zmysłem kompozytorskim Bruce’a Soorda. Dlatego też nasycone syntezatorową elektroniką finałowe nagranie stanowi prawdziwą ucztę dla uszu. Nie ma w tej długaśnej kompozycji żadnego zbędnego dźwięku, nie ma jednego zbędnego taktu, żadnej zbędnej frazy i niepotrzebnej nuty. Geniusz. Perła. Cudeńko. Zadziwiająca to kompozycja. Tak jak i cały album. Niewątpliwie stanowi on jedną z najjaśniejszych pozycji płytowych kończącego się roku. Czapki z głów przed Ananasowymi Złodziejami! 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!